Przy sniadanku na tarasie na dachu i panem, ktory od razu nas pokochal, bo twierdzi, ze jestesmy bardzo zabawni, ustalamy trase. Czyli najpierw na taksowke wodna a pozniej zobaczymy;) Juz na ulicy co chwila ktos nas zagaduje jak tylko stoimy z mapka, ale grzecznie dziekujemy. Zar sie nam leje na glowe. Nad rzeka zgrabnie omijamy naganiaczy i lodki wycieczkowe (za drobne 1200BHT) i idziemy na przystan numer 1 z pomaranczowa flaga i za cale 15BHT pedzimy lokalna wodna taksowka do przystani nr.13 podziwiajac Bangkok od wody. Mamy wrazenie, ze ciagnie sie bez konca, ale juz na ladzie nagle okazuje sie, ze wszedzie blisko, wiec na piechote (nawet jesli okazuje sie, ze z okazji swieta rzad prezentowal dzis paliwo dla tuk tukow i przejazdzka prawie nic nie kosztuje) najpierw Santchaipraken, ktory niczym nie powala, malymi uliczkami przez pagode Wat Chana Songkhram na ulice Khao San, ktora niby trzeba odwiedzic, a ktora dla nas to absolutna porazka i pulapka dla turystow gdzie mozna kupic wszelkie niepotrzebne pamiatki, wiec zaliczone i czym predzej sie ewakulujemy. Jak w transie i na soczkach z ulicznych straganow (z owocow granatu, mango, morwy czarnej, itd...) Nagle okazuje sie, ze zwiedzamy pol Bangkoku. Plac Sanam Luang, czyli duzy trawnik ;), centrum medytacji, palac i Wat Phra Kaew, gdzie pan nie chce nas wpuscic, bo mam spodniczke przed kolano a Bartek spodnie ¾, ale w koncu nam sie udaje, gdy usilnie nie chcemy odejsc i gdzie znajduje sie swiatynia szmaragdowego buddy, palac i 1000 innych budowli, ktore moze i sa turystyczne, ale robia niesamowite wrazenie. Dalej Wat Pho, czyli ogromny lezacy budda, gdzie namietnie szukamy wody wliczonej w cene biletu, i ktora wszyscy maja, a my jakos nie mozemy znalezc. Dobra rada na ulicy Charoen Krung mozna dostac masaz za polowe ceny, ktora zada szkola masazu na terenie Wat Pho. Dalej blakamy sie do dzielnicy chinskiej, ktora urzeka nas swoim urokiem i gdzie wyglodniali rzucamy sie na blizej nie zidentyfikowane jedzenie z ulicznych straganow. Drobny deszcz, ktory kropil od czasu do czasu przeradza sie w ulewe, ale sie nie poddajemy. Zeby przetrwac ladujemy na straganie w Talat Mai, gdzie zamawiamy jedzenie na migi i Bartek probuje gotowac, a wiec znowu rozbawiamy publicznosc. Z zalem w oczach mijamy kolejne stragany, ale niestety nic sie w nas juz nie miesci. Podazajac Charoen Krung przez festyn, gdzie sprzedaja olej i inne produkty zywnosciowe (? Impreza na calego...), kolo Wat Traimit, czyli swiatynie z 5 tonowym zlotym budda, ktora zamkneli nam przed nosem docieramy na nasza ulice i dociera do nas, ze przeszlismy juz wiekszosc atrakcji i pol Bangkoku dla turystow. Przemoczeni do suchej nitki dostajemy parasol od pana, ktory sie nad nami lituje, gdy stoimy u niego pod daszkiem. Choc w sumie zatrzymalismy sie tam tylko po to, zeby wyciagnac wlasny. Przystanek w hotelu i wieczorowa pora ruszamy dalej na miasto...cdn
...tzn taki jest zamiar, bo w drzwiach hotelu uzbrojeni w parasol dochodzimy do wniosku, ze jednak za mocno pada i ja ledwo widze na oczy, wiec moze lepiej sie wyspac, a czerwona ulica nam przeciez nie ucieknie. Po chwili jestesmy spowrotem w pokoju i pidzamce i przynajmniej ja gotowa do snu. Na moje dobranoc Bartek ze stoickim spokojem komunikuje mi, ze moze miec napad padaczki i podaje instrukcje obslugi. Tak sie przejmuje swoja rola, ze cala noc nie moge zmruzyc oka. Cale szczescie to falszywy alarm. Ale oboje ledwo co mrozymy oko, wiec bedzie jutro zabawa w zombi a tu przeciez koniec rozgrzewki i czas przejsc do konkretow...Mandalay witaj :)
------------------------------------------------------------------------------------------------
During the breakfast on the roof terrace and a waiter, who immediately fell in love with us because he thinks we are very funny, we set our route for today;) So first on the water taxi and later we will see ;) Already on the street ever time when we stop to check the map someone hurries with help. The heat is killing! Near by the river we smoothly maneuver between the touts and tourist boat tours for only 1200BHT and go to water taxi stop nr. 1 with orange flag, where we pay whole 15BHT for a ride it doesn’t matter which stop you take. Enjoying the view and breeze we don’t want to stop but we get off the boat at No.13 with the feeling that Bangkok is huge…We continue walking despite the fact that due to a bank holiday today the government was sponsoring the fuel for tuk tuk drivers and the ride costs almost nothing…First Santchai Park and continuing through small streets and via Wat Chana Songkhram temple to the streets Khao San, which is kind of ‘have to visit’ attraction in each guide and we think is terrible trap for tourists where you can buy any unnecessary souvenirs and see nothing so we disappear from there very quickly. As if in a trance and stopping only for juices from street (pomegranate, mango, black mulberry , you name it... ) we walk from one place to the next forgetting even eating: Sanam Luang park, which is just huge grass;) , meditation center , great palace and Wat Phra Kaew , where they don’t want to let us in because I have a skirt above the knee and Bartek ¾ pants. But in the end we manage because we just didn’t want to walk away. There we visit the temple of the Emerald Buddha , palace and 1000 other buildings, which are touristy, but leaving an incredible impression . We continue to Wat Pho with huge descended Buddha, where we passionately try to find free water included in ticket and that everyone seems to have but we somehow cannot find. TIP: on the Charoen Krung street you can get Thai massage for half the price of what they are asking in the massage school at Wat Pho. Next wander into of Chinatown, which captivates us with its charm and where being very hungry by now we walk almost from one street stall to other trying all unidentified food. In the meantime drizzle changes into heavy rain but we are not giving up. To survive we land on a market stall in Talat Mai, where we order food in sign language and Bartek tries to cook, and so again we amuse the audience. With tears in our eyes because nothing more will fit in our stomach we pass more stalls. Following Charoen Krung and endless festivals , where they sell oil and other food products (? ... ) , passing by Wat Traimit temple with 5 ton golden Buddha that closes few minutes before we get there we reach our street and it comes to us that we’ve already been through most of the attractions and a half Bangkok for tourists. Soaked to the skin we get an umbrella from a guy who takes pity on us when we hiding under his house roof. Although actually we stopped there only to get out of the backpack our own umbrellas. We stop at the hotel and before heading for a dinner…to be continued
....or better to say that was the plan because in the hotel door armed with umbrella we come to the conclusion that it rains too much and I hardly can see anything being so sleepy so it is best to go back and rest. The red district street will not disappear. In nu we're back in the room and in pajamas, and at least I'm ready for bed. To my good night wish Bartek stoically communicates to me that he could have a seizure and provides operating instructions. So concerned about my role and responsibility, the whole night I cannot sleep a wink. Fortunately a false alarm. But we both barely close our eyes so tomorrow it will be a fun having a zombie and that surely because it’s the end of warm-up time and we move to the real staff ... Mandalay we are coming :)