cd....
Pierwsze 40km drogi C43 z Palmweg do Opuwo jest opisywane jako jedno z bardziej scenicznych, co sie zgadza. Bartek jest zajety wygladaniem kolejnych zwierzat i widokow, a ja jak tu zjechac i wjechac na kolejna gorke.Tzn. piekna droga z wesolego miasteczka, czyli w gore i w dol. Ale mijamy cale mnostwo impalas, zyrafy, zebry na drodze, jaszczurke wielkosci malego warana i jakiegos drapieznego ptaka. Ruch jak na Namibie calkiem spory, choc wszystkie samochody, ktore nas mijaja jada w przeciwna strone. W naszym kierunku pedzil tylko szalony pick-up pelen Himba, za ktorym podazalismy przez chwile, bo jechal slalomem srodkiem drogi i nie dalo sie go wyprzedzic.
Jedzie sie dobrze i prawie przejezdzamy zjazd do Ongongo, ktory bierze nas z zaszkoczenia, bo jakos szybko zlecialo i zadko dojezdzamy gdzies tak wczesna pora, ale znak i informajca o goracych zrodlach nie klamie i teraz trzeba tylko znalezc droge przez wioske i lasek, a pozniej podazac za idacymi rurami i przydroznymi stoiskami z kamieniami na sprzedaz dla turystow lub z drewnem na ogien i miedzy dzieciakami, ktore zbiegaja sie do ulicy z gestem wyciagnietej reki, zeby im cos dac. Tylko to nas utwierdza w przekonaniu, ze podazamy w dobrym kierunku, bo droga raczej symboliczna (to znaczy afrykanska ;) po kamieniach i z wieloma wersjami (gdzie mniej kamieni), ale po 6km docieramy do celu, czyli czegos co wyglada na opuszczony camping, ale zdala juz ktos do nas biegnie. Okazuje sie, ze oprocz nas jest jeszcze jeden samochod, ale poza tym mamy wolny wybor miejsc (70N$ od osoby). I jesli dojazd do campingu od biedy mozna jeszcze przejechac 2x4, to dostac sie na najlepsze miejsca na kampingu bez 4x4 juz nie ma szans, bo trzeba przedrzec sie przez strumien i kamienie. Ale warto. My wybieramy wersje posrdenia, czyli w polowie gorki, ale nad strumykiem, gdzie mamy wlasna polke skalna pod drzewami. Rozkladamy namiot i idzimy obadac teren, kierujac sied wedlug znaku na ‘Pool’przez strumyk i skalki i...dochodzimy do oczka wodnego z wodospadem i ciepla woda. Wracamy sie po stroje kapielowe szybciej niz mozemy i 5 minut pozniej siedzimy w wodzie. Bomba. Oj dobrze nam. Kolejne odjechane miejsce. Po kapieli wygrzewamy sie w slonku na skalkach i wracamy do siebie.
Zanim organizujemy sobie znow ognisko ja jeszcze robie w strumyku pranie spodnie brudnych od kurzu, tak zwana metoda naturalna. Spodnie w strumyk na jakis czas, a reszte juz zrobi woda. Efekty bedziemy podziwiac jak wyschna.
Kolacja przy szumie strumyka, kumkacajacych zabach i skwierczeniu ognia, oj chyba za duzo tego dobrego. I ktora konczy sie panika, bo Bartek slyszy jakies glosy w ciemnosci i nie mozemy zientyfikowac ich zrodla. Na wszelki wypadek ewakuujemy sie na na gore do namiotu. Niby odglosy jakos nie przeszkadzaja nam w spaniu.