Poranna pobudka, o normalnej porze, czyli 7:30. Nie ma pradu, ale juz nad tym pracuja. Chwile pozniej na miasto. Hotel moze przezyl lata swej swietnosci jakis czas temu, ale za to lokacje ma super i pracownicy super mili. Gdy pytam, gdzie moge wynajac jeepa do Amber Fort, mowi, ze nie, nie, zaden jeep. Na radzie obok staje czerwony bus klimatyzowany do Amber Fort (na rogu od strony Hawa Mahal) za cale 15Rp. Dochodze, bus juz jest i z daleka juz krzyczy, czy do fortu. Nie mozna sie zgubic. Jedziemy przepiekna okwiecona aleja po czesci wykuta w skalach. Po drodze mijamy ville na villi i Jal Mahal nad jeziorem. W tle gory, z fortami na szczytach. Sielanka. Bus staje u stop fortu. nad jeziorem. Widok piekny, teraz jeszcze trzeba sie wspiac do samego fortu. Wiekszosc sloniem, ja na pieszo, bo wiem jak sloniem trzesie i nie da sie robic zdjec. Jestem na gorze szybciej niz wszystkie slonie. Kupuje bilet grupowy (compasitory ticket) za 300Rp, ktore daje mozliwosc wejscia do innych zabytkow w Jaipur. A fort znowu zaskoczenie, bo wcale nie astetyczny.W szczegolnosci lustrzana sala przyjec robi niesamowite wrazenie. Po oczywiscie nie turystycznie zeszlam droga wiodaca za fortem, ktora wjezdzaja wszystkie samochody, a ktora porwadzi do samego miasteczka Amber, bo zaciekawila mnie jedna swiatynia Jagat Shiromani Temple. I faktycznie, wow, absolutnie autentyczna, rzezbiona swiatynia Krishny, gdzie zapraszaja mnie do wziecia udzialu w modlach, znaczek na czole, dzwonienie dzwonikiem, lampka, a wszystko przy huku bebna i talerzy. Na koniec dzielenie sie jedzeniem, znowu slodkie ciasto, cukier w kostkach, banan i jablko. Okazuje sie, ze tu swiatynia na swiatyni, kolorowe, ascetyczne, ogrodkowe, wszelkiego rodzaju. W kolejnej klaplan mnie oprowadza i tlumaczy wszestkie wcielenia Shivy po hindusku. w samej wiosce tradycyjny targ i juz z biegu zatrzymuje autobus spowrotem. Faktycznie reaguje, zupelnie jak lokalsi. Wysiadam u siebie, czyli Hawa Mahal, gdzie wchodze na ten sam bilet. Hm. kojeny palacyk wyrozniajacy sie tylko kolorowymi, witrazowymi okami, wiec nie zabawiam dlugo i dalej do Jantar Mantar, muzeum astrologiczne znowu na ten sam bilet, gdzie przedstawione sa urzadzenia mierzace czas, polozenie itd. Niesamowite. Tym bardziej, ze niektore z nich ogromne. Doslowni za rogiem jest Palac. Tu za wejscie trzeba zaplacic osobno, ale warto. Mam do tego audio guida i przemieszczam sie sladami maharajow. Po, blakam sie bazarem, wchodzac jeszcze do swiatyn po drodze, lub ludziom na podworka, spowrotem do hotelu. Szybkie pakowanie, i robie check-out, bo konczy mi sie doba hotelowa. Pan sie jednak zgadza, ze moge zostawic plecak, bo pociag dopiero przed polnoca. Znowu na bazar, z celem znalezienia internetu, bo nie mialam go w hotelu, co okazjue sie w tej dzielnicy wcale nie takie proste. Niby gdzies jest, ale jeden mowi w prawo drugi w lewo, a trzeci, ze za rogiem. Laczac blakanie sie po stoiskach z szukaniem, po godzinie bez rezultatow rezygnuje i udaje sie do restauracji w poblizu wyszukanej w przewodniku - Genesh Restaurant - ktora tez wcale tak nie latwo znalezc, bo co prawda widac ja na dachu, ale wjescie to malutkie drzwi pomiedzy stoiskami. I znowu z serii ja i lokalsi. Wystroj, stoly porozstawiane na dachu, ok zoabczymy. Jak tylko siadam, dosteje butelke wody. Zamawiam Paneer Butter Masale, Tandori ....i Chappti. Coprawda zamiast tandori dostaje Naam czosnkowy, ale i tak jest pyszne. Calosc nie trwala dluzej niz 20 min i bez pytania dostaje rachunek. Odprawa jak w stolowce. Ja nie wiem, gdzie tu mozna posiedziec, biorac pod uwage, ze ogolnie restauracje sa zadkoscia w porownaniu z Europa.
Najedzona i ziejaca czosnkiem, odbieram plecak, i po negocjacjach, jade na stacje za 60Rp. Ledwo co nie wypadne, bo kierowca tak pedzie. Ale dojezedzam cala. Teraz zaczyna sie czekanie. Dopiero teraz zdaje sobie sprawe, ze moj bilet jest dziwny bo nie ma typowych oznaczen wagonu i miejsca. Ale nic, czekam w poczekalni dla pan I i II klasy. Same mlode dziewczyny, kazda co najmniej z leptopem. Pociag opozniony o 45 minut, ale wjezdza. Zmierzam do jakiegokolwiek wagonu klasy A2 i wsiadam, niby nic nie wiedzac pytam sie kogos, gdzie siedzenie numer 12 (ta licze na bilecie mam). Pan sie przyglada biletowi i mowi, ze musze poczekac na konduktora. Oferuje mi miejsce. Siedzimy tak 20 minut, zanim przychodzi konduktor, w tym wlasnie momencie pociag rusza. Hurra, teraz mnie juz nie wyrzuca. Konduktor marszy brwi i mowi, ze bielet jest nie potwierdzony i chce isc dalej. Doganiam go, kaze mi czekac. Po ciezkich poszukiwaniach znalaz mi miejsce na gornej lezane z boku. Ciekawe co by zorbil, ajkby miejsc nie bylo. No to w koncu moge isc spac. Jutro obudze sie w Jaisalmer.
Jaisalmer.
Jazda pociagiem super. Budze sie poranna pora i odczyniam poranna toalete, ktora wcale nie taka zla. Jestem na gornej lezance, wiec nie mam okna, wiec ide poszukac inngo miejsca, ktore znajduje 2 lozka dalej. Przesiadam sie. Jak tak dalej pojdzie, to we wszystkich moich jazdach pociagiem tylko raz siedzialam tak naprawde na swoim miejscu, hm...ciekawa jaka kara za to grozi.