Nie poddajemy sie i po sniadaniu idziemy do informacji turystycznej z zapytaniem o dojazd do Aucapata i zwiedzenie ruin Iskanwaya. W pierwszej nic nie wiedza. Wysylaja nas do drugiej, gdzie potwierdzaja, ze autobusy jezdza i nocleg w wiosce jest. Wiec taksowka (bo Alex twierdzi, ze inaczej niebezpiecznie) jedziemy do dzielnicy cmentarza, skad odjezdzaja busy, zeby kupic bilety na jutro, bo autobus jedzie tylko 2 razy w tygodniu i choc to tylko 325km podroz bedzie trwala 12godz przekraczajac wysokosc 5000m. Dzielnica cmentarza okazuje sie uroczym skupiskiem normalnego zycia. Co do bezpieczenstwa ja sie nie wypowiadam, bo kazdy mowi co innego, ale lepiej sie za bardzo nie afiszowac. Znajdujemy firme autobusowa i szczesliwi kupujemy bilety i to nawet na godz 16 a nie 5 w nocy. A przynajmniej tak nam sie wydaje, bo gdy pytamy o bagaze, to okazuje sie, ze to bagaze jada o 16godz a reszta tzn. pasazerowie o 5 w nocy...hm mina nam troche rzednie, ale wstepnie bilety mamy. To jednak nie przestaje nam dawac do myslenia. Ja - bo sie boje sie o plecak i jest zbyt duze ryzyko, ze nie bedziemy mieli jak stamtad wrocic i bedziemy musieli zostac do niedzieli, do nastepnego autobusu (dla mnie strata czasu, nie liczac 2 dni w drodze, zeby dojechac w ta i spowrotem), a Alex - bo boi sie odjezdzac o 5 w nocy z tej dzielnicy. Busem (da sie...) wracamy na miasto i rozwazamy alternatywy. Machu Picchu jakos obija sie kamieniem o sciane, choc intensywnie temat powtarzam. Pol dnia spedzamy w agencjach (bardzo praktycznie, bo wiekszasc znajduje sie na naszej ulicy turystycznej Calle Sagarnaga) pytajac czy oni nie oferuja wyprawy do Aucapata i ruin Iskanwaya (tylko jedna agencja wogole o tym miejscu slyszala) i ja od razu o alternatywy. Tych jest calkiem sporo. Wszystko tylko kwestia pieniedzy, czasu, sposobu podrozowania i ochoty... Ja mam dosc agencji (i taksowek!), ale probujemy dojsc do kompromisu i zawezamy alternatywy do 3-dniowego (kazde) traku Inkow a) Takesi lub b) Choro lub wedrowania w c) Condoriri (zaliczajac 13 szczytow w tym kilka 5000m) lub 6-dniowego wedrowania po d) Cordillera Apolobamba. Jako alternatywy do wedrowki do Inskanwaya, z ktorej wyglada na to, ze rezygnujemy, a bilety (42Bs) nam przepadaja. Tok decyzyjny idzie nam opornie, wiec proponuje przerwe na Api con buñuelos (czyli cieplego napoju z purpurowej kukurydzy i ciastka z anyzem) w kafejce El Montenas. Metoda eliminacji i kompromisu planowo - zyczeniowego wykluczamy d) 6 dni to niestety za duzo i za drogo, choc najpiekniejsza opcja razem z c) ale na 5000m chyba nie damy rady, a z treku Inkow wolimy opcje b) czyli Choro. Do tego dorzucamy jeszcze Sorata i z jeziorem Titicaca i Tiwanaku, ktore bylo i nadal jest w planie, wywracamy wszystko do gory nogami i ukladamy dokladny plan na nowo. Dla swietego spokoju Alexa, wykupujemy i rezerwujemy prawie wszystko co sie da (albo, zebym ja nie mogla juz nic zmienic ;)). Po czym ja wprowadzam kolejna zmiane, dorzucajac plywajaca wyspe Kehuaya, ktora myslalam, ze Alex zaplanowal w orginale, ale okazalo sie, ze nie, a dla mnie to uosobienie jeziora Titicaca. Haha, a wiec zobaczymy co jeszcze wykombinujemy ;). Po tak ciezkiej pracy okazuje sie, ze jest juz popoludniu. Zeby nie calkiem stracic dzien zalapujemy sie jeszcze do muzeum Koki, gdzie wszystko od uprawy, histori, po spozycie i uzycie jest dokladnie wytlumaczone. Probujemy jeszcze wejsc do Municipal muzeow (skladajacych sie z 4 muzeow) na znanej calle Jean, ale niestety zamykaja nam drzwi przed nosem. Blakamy sie po miescie. Dzis poniedzialek, wiec tlok i do tego kilkumetrowe kolejki wszedzie. Tak jak niemal kazdy na ulicy chodzi z teczka papierow...Ja wchodze jakie 4 razy do kosciola San Francisco, ktory uwielbiam w swej niesamowitej kombinacji golego kamienia z doslownie kilkoma tylko rzezbieniami w kamieniu i do tego bombastycznymi oltarzami barkowymi lejacymi sie zlotem. Za kazdym razem kazdy moj ruch jest dokladnie obserwowany przez straznika, bo nie wolno robic zdjec....poki co mi sie jeszcze nie udalo. Zostaje nawet na kawalek mszy wieczornej, ktore okazuje sie doswiadczeniem samym w sobie. Ludzie prosto z pracy lub szkoly, z torbami, zakupami itd. Calkowity przekroj wiekowy i socjalny. Co chwila ktos wchodzi i wychodzi. Ja po jakims czasie tez. Czas wracac. Jutro, wedlug nowego planu Sorata.