A przynajmniej w pelni swiadomosci, bo te przespane po drodze busem sie nie licza. Ale od poczatku. Razem z firma Deep Rainforest Tours, gdzie zamienilismy wyprawe szlakiem Choiro na jednodniowa wycieczke do Chacaltaya i doliny ksiezyca (Valle de la Luna), a lepiej powiedziec z firma Maya travels, bo po zaplaceniu okazalo sie, ze tak naprawde to wyprawa jest organizowana przez Maya Travels a nie Deepforest Tours. I oprocz 60Bs oplaty za wyprawe jeszcze potrzebne jest miec 30Bs na wejsciowki. Ale to jak to zwykle bywa, dowiadujemy sie po fakcie, ale i tak warto. A wiec rano jestesmy odebrani z hotelu i wsiadamy do w polowie pelnego juz autokaru. Po czym przez nastepna godzine zbieramy reszte pasazerow po calym miescie. Ok, nie tego sie spodziewalismy, ale zawsze mozna popodziwiac La Paz w drodze od hotelu do hotelu. A tu nigdy nie jest nudno, bo np przejezdzajac przez plac glowny, widzimy mobilizujace sie jednostki prewencyjne z bronia jak na slonie i armatkami wodnymi, ale przyjemnosc wrazen i prysznica nas omija, bo pelnym autobusem, ktore ledwo daje rade pod gorke w La Paz wyjezdzamy w wysokie gory. Jakos to bedzie. Po ponad godzinie droga porownywalna do ‘Drogi smierci’ dojezdzamy do bazy wypadowej na Chacaltaya (5395m), ktora jeszcze do 2010 roku byla najwyzszym na swiecie resortem narciarskim (tu wszystko jest najwyzsze tylko nie ludzie;)). Ale dobre czasy sie skonczyly w zwiazku z ociepleniem klimatu. Stad mozemy sie wspiac na szczyt Chacaltaya (5421m). Ja sie troche waham. Ale te ostatnie kilka metrow w sniegu, chyba dam rade. Co kilka metrow przystanek, bo glowa i pluca mi eksploduja, ale na gorze jak zawsze ogarnia mnie euforia, ze dalam rade. Nie wiem czy to kwestia lisci koki, czy juz troche lepiej, ale jestem pierwsza kobieta na gorze ;) (nie liczac przewodniczki, ale na maraton pod gorke sie nie pisalam...). Alex nawet nie probuje i z gory mowi, ze zostaje na dole (?)...ok. Po zejsciu an dol wracamy do busa (inna opcja to 6 godzin na pieszo do La Paz) i czeka nas 2 godzinna trasa przez La Paz na poludnie do doliny ksiezycowej (Valle de la Luna), gdzie znowu kolejne kosmiczne krajobrazy. Gory piaskowe, ktore ulegaja erozji i tworza przedziwne formy. To kawalek za miastem wiec bez problemu mozna dostac sie samemu. A sama wejsciowka kosztuje 15Bs. Blakamy sie tam przez godzinke podziwiajac widoki i szczesliwie zmeczeni wracamy do hotelu. Poniewaz nigdzie nie moge znalezc zupy Locro zakanczam dzien nie po boliwiansku zupa cebulowa i mate cedron w Angelo Colonial.
P.S. Bartus jak widzisz, bardzo grzecznie i powoli. Cale 3 godziny chodzenia w ciagu dnia ;)