Jesli kiedykolwiek bedziecie rozwazali wycieczke do Coroico to absolutnie bez przewodnika. Nic prostszego. Busiki odjezdzaja z Terminal Minasa (20Bs w duzym i 30Bs w malym) z poludniowej czesci La Paz (Villa Fátima). I rozpoczynacie okolo 2 godzinna podroz nowa droga przez pasmo gorskie Cordillera Real ( nie musze chyba mowic z jakimi widokami) zjezdzajac az do poziomu 1760m. My wybieramy inna opcje – stara droga znana jako najbardziej niebezpieczna droga swiata – Camino del Muerte. Zalatwiona taksowka (za 250Bs, wiemy, ze przeplacamy, ale jest to ok) zaczynamy trase jak wszyscy. Nasz przewodnik czyli pani Ela (ktora sie okazuje zupelnie niepotrzebna, ale tak to jest jak sie zalatiwa wycieczki majac goraczke i nawet nie zagladajac do przewodnika...) i kierowca zegnaja sie jak tylko przekraczamy bramki trasy. Hm, czyzby bylo az tak zle? Mnie poki co porywaja widoki gor chowajacych sie co chwila za chmurami. Jestesmy jeszcze na nowej asfaltowce, kiedy zaczyna padac. Przez chwile zastanawiam sie, czy nie lepiej na niej pozostac przy takiej pogodzie, ale nie po to wynajmowalismy taksowke. Po godzinie jazdy zjezdzamy na kamienista droge (najpierw prawie skrecamy w zlym miejscu. Nie uzywana stara droga do Coroico jak widac idzie w zapomnienie. Poza nawiedzonymi turystami ;)) i zaczyna sie moja 64km przygoda. Jesli lubisz dreszczyk emocji od czasu do czasu, nie boisz sie wysokosci i prysznica z wodospadu to jest to miejsce dla ciebie. Bardzo waska droga i spadziste sciany nawet do 1000m oblepione roslinnoscia jak z parku jurajskiego. Niegdys glowne polaczenie miedzy Altiplano i Amazonia i miedzy Brazylia a wybrzezem Pacyfiku i gdzie zginely setki ludzi, a teraz wykorzystywana do jazdy na rowerach gorskich dla zwariowanych turystow. Ja juz po chwili zaluje, ze nie jestem na rowerze. Jade od strony przepasci :). Alex ze wzrokiem wbity w droge nawet nie chce wyjsc z samochodu na zdjecie. Scenerie mamy odpowiednio mroczna - mglisto deszczowa, ale juz po chwili sie przejasnia, co jeszcze tylko bardziej uwidacznia przepascie. No i tylko do poki nie znizymy sie do poziomu chmur oblepiajacych nizsze partie trasy, gdzie rowniez pojawiaja sie pierwsze domostwa. Tak poza tym nie spotykamy na trasie nikogo i dobrze, bo tak to bylby problem z wymijaniem i wtedy dopiero poznalibysmy prawdziwe oblicze drogi smierci. Bez normalnego ruchu samochodow trasa nie wydaje mi sie az tak niebezpieczna, ale poprawcie mnie jesli sie myle...po kolejnych 2 godzinach dojezdzamy do Coroico. (tam rowniez koncza trase zjazdy rowerowe jak i Choro trail, na ktory mielismy sie wybrac). Miasteczko samo w sobie jest miejscem malo spektakularnym. Ale trasy naokolo sa warte blizszego przyjrzenia sie im, jesli masz kondycje na tropiki. Informacja turystyczna, gdzie mozesz dostac blizsze informacje jest na placu glownym. My oczywiscie nie byloby zadnego miasteczka, gdzie bysmy sie nie wdrapali na jakas gorke, wiec Ela znalazla gore Kalwarie i punkt widokowy (sa tez w kazdym przewodniku ...). Gdy chcemy isc dalej do wodospadow lokalny pies nas nie przepuszcza, wiec podazamy okrezna droga wracajac do Av. del Estudiantes i wedrujac nia poza miasto (Ela sama sie musi pytac gdzie...). Znajdziesz sie na glownej drodze prowadzacej do 3 wodospadow (jakies 1,5-2godz w jedna strone) i gdzie po drodze mozesz zobaczyc plantacje koki. Ja sie tu spodziewalam jakiegos wielkiego zwiedzania i tlumaczenia co, gdzie i jak a tu sie okazuje, ze pytajac sie lub nie po prostu wchodzisz komus na pole, a jesli chcesz miec wiecej informacji o uprawie, to idz najpierw do muzeum koki w La Paz. Dzielnie w tropikalnym sloncu miedzy palmami podazamy do wodospadow. Ela cos nam zostaje z tylu. Ledwo zipie, ale nadrabia dobra mina. Zostaje z nia i sobie gaworzymy. Od samego poczatku w Coroico towarzysza nam 3 orly i podazaja za nami cala droge. Chwilami przelatujac nam prawie nad glowami. Docieramy do 1wszego wodospadu, gdzie moczymy nogi i widze, ze ekipa wysiada. Twierdza, ze do nastepnego daleko i prawie zawracamy, ale ja potwierdzam u grupy turystow ewidentnie stamtad wracajacej, ze to tylko 10-15 min, wiec z oporami, ale idziemy. Przy nastepnym Ela i Alex twierdza, ze to juz ostatni. Widzac ich miny nie bede ich dobijac, bo wiem po zdjeciach, ze to jeszcze nie koniec, i podazajac za wiekszoscia wracamy. Jest juz pozna popoludniowa pora, wiec udajemy sie spowrotem bezposrednio do terminalu autobusowego, gdzie juz normalnym transportem publicznym i nowa droga wracamy do La Paz. Niedaleko za miastem poraz ostatni widze orly i znowu zaczyna padac. My to mamy szczescie. 2 godzinny jazdy, z czego nie wiem, ktora trasa byla bardziej niebezpieczna, gdyz nasz bus pedzi po kretej drodze 100km/h i to przewaznie nie po swoim pasie albo wyprzedza przy mgle z 5 metrowa widocznoscia. Po drodze widzimy wiele grup wracajacych busem po zjezdzie na rowerach. Ach to byloby wrazenie... Ale co tam cali i zdrowi zegnamy Ele i po dlugim dniu wracamy do hotelu.