Pobudka o 5tej i zaspanym jeszcze Main Bazarem na stacje. Jak codzinnien rownowaga musi byc, najpierw jeden Pan mi mowi pomocnie zanim jeszcze wogole doszlam z jakiego peronu pociag i gdzie mam isc. Poczym inny udajac konduktora mowi, ze pociagu dzis nie ma i idzie gdzies z moim biletem. Ktory mu jednak zgrabnie zabieram i pytam innego pana, czy to prawda, ktory potwierdza, ze pociag oczywiscie jedzie. Niby konduktora juz dawno przy nas nie ma. Chwila czekania i w bardzo zorganizowany, z napisami, tablicami, zapowiedzimi i wogle sposob przyjzdza pociag. Pociag pomyka i po pierwszych 5 minutach dostajemy juz butelke wody po nastepnych 20 herbatke poranna z ciastkiem i jakby tego bylo jeszcze malo za chwile sniadanie do wyboru (wegetarianskie lub z miesem). To wszystko przez 2 godziny jazdy. W miedzyczasi zapoznaje z sasiadami lokalnymi, mama i 2 corki, ktore chichocza mi nad uchem. One tez do Agry, wiec dostaje blysku w oku, ze dostane jakies rekomendacje od lokalsow, ale okazuje sie, ze one tylko w odwiedziny do brata i tez pierwszy raz. Ale i tak sa przesmieszne. Za oknem krajobraz trawy i unoszacego sie w powietrzu pylu, a jednak to nie tylko urok Delhi, ale wszedzie tak bedzie.
W Agrze najpierw przedplacona autorickshaw plecak do hotelu, gdzie kierowca Tuk-Tuka od razu zaczyna kampanie reklamowa dlaczego to powinnam go wynajac na caly dzien i nawet na zachete robi objazd kolo fortu, no chyba, ze sie zgubil, bo ja tam droge znam. W koncu dojezdzamy w okolice nieco na obrzezach, na bazarze Kinari, gdzie zdecydowanie zaden turysta nie zabladzi, ale kolejny pociag mam dzis o 5tej w nocy a stacja Agra Fort jest 5 minut od. Hotel dla odmiany nazywa sie Ajay international Hotel z przemila obsluga, w przeciwienstwie do tego w Delhi. Stan pokoi odpowiadjacy cenie, skromne, ale poki co nie widzialam ani jednego robaka. Sama dzielnica to mieszanka targowiska z Hanoi z teamtycznym podzialem i w polowie na ulicy i warsztatow w na starym miescie w Marakeszu, jesli chodzi o jakos i stopien zakurzenia, ale absolutnie nietknieta turyzmem.
Odswiezona najpierw sprawdzam czy na stacje faktycznie 5 minut i po drodze wchodzed do Jama Masijd, najwiekszego meczetu w miescie, ktorego atmosfera znowu urzeka klimatem absolutnej nie turystycznosci. Dalej na piechote do wejscia glownego Agra Fort co oznacza, prawie obejscie go na okolo, nietypowe przedsiewziecie dlatego tez pewnie kierowcy Tuk-tukow sa tak zszokowani widzac mnie spacerujaca, ze zaczynaja swe nakrzyki dopiero po chwili otrzasniecia sie. I nadal tu nikt nie dochodzi, bo nie po drodze, ale za to mozna zobaczyc kawalego zycia codziennego. Tylko jesli wybraliscie ta trase nie wchodzcie w pierwsza uliczke prowadzaca do fortu, bo to wejscie dla armi, choc pan na koncu mily;) Kawalek dalej zaczyna sie juz strefa turysty czyli jedyne wejscie do Agra Fort. Standardowe 250 rupi i ...zaskoczenie, bo pieknie, lekko, marmurowo, kruzgankowo i wogle, czego sie nie spodziewalam absolutnie, myslac o wojsku. Rownie mocno zaskakuje swoim ogromem.
Agra jest mocno porozrzucana, wiec znowu tuk-tukiem, odgornie ustalonym cenowo na trase. Pierwszy przystanek Itmad-ud-Daulah (wejscie 110Rp), zwany rowniez Baby Taj Mahal, bo faktycznie daje dobry przedsmak, bo rowniez z marmuru i wykorzytsujac te same techniki i sama okolica rowniez interesujaca z wyrobami znanych z Agry dzbanow, suszacym sie praniem porozkladanym nad rzeka itd. Nastepny przystanek nadprogramowy, bo pan mysli, ze mu sie uda i dostanie wiecej kasy. Mehtab Bagh, ogrody na przeciwko Taj Mahalu tylko po drugiej strony rzeki. Wejscie 100Rp i kilka drzewek, widok z glownej alei imponujacy, gdyby nie to, ze pod slonce, bo poludnie, i za niby mogla, czyli kurzem. Do zdjec sie nie nadaje i wejsciowki tez nie warte, wiec kierowca mnie bardziej zniechecil niz zachecil. Kolejny przystanek Taj Mahal. Wejscie zachodznie, gdzie na ostatnim kawalko niczemu zmotoryzowanemu nie wolno, ale mozna te ostanie pare metrow dojechac Rickshaw rowerowa, busem elektrycznym lub wielbladem. Ja ide na pieszo i odganiam sie kierowcow Tuk-tukow, przewodnikow itd. Po krotkim spacerze, kupnie wejsciowki za 750Rp (zdecydowanie niestandardowo i bez kolejki przed ktora strasza), trzech kontrolach i przemyceniu leptopa, ktorego wniesc nie wolno, ale ja go nigdzie nie zostawie i wyczekalam na moment, kiedy pani nie patrzy, podazam za tlumem (o dziwo w wiekszosci hindusow). I jest. Piekny. Urzekajacy. Imponujacy. Nawet z tlumami i nawet jesli znany z 1000 zdjec i tak robi wrazenie. Oj tak, coz mam wiecej na ten temat mowic. W gratisie dostalam jeszcze mawet krecenie teledysko w stylu Bollywood. Nie chcialam wyjsc, ale w koncu glod i zmecznie wziely gore. Wyjscie wschodnie i zatopienie sie w uliczki Taj Ganj, z mnostwem kafejek, hoteli, restauracji i kafejek internetowych. Mekka backpackerow i rozumiem dlaczego. W koncu zasiadam w Shankara Vegis, ktory mnie przynajmniej urzekl sympatyczna atmosfera, absolutnym spokojem od ulicy, ale nadal widzac jej wszytskie uroki, Bezprzewodowym internet za darmo i mnostwem dobrych rad.( Juz w samej karcie Menu, masz np. ile powinnien cie kosztowac Tuk-Tuk w rozne miejsca) Pan przesymaptyczny i pomocny. Zamawiam telerz indyjski i dostaje duzy talerz z roznymi lakociami. Palaszuje ze smakiem bo dobre, a za oknem widze, co chwile przemykajace bawoly i ...nawet wielblady. Az nie chce sie wychodzic, ale wizja pobudki przed 5ta rano i zmeczenie, mnie przekonuja. Znowu autorickshaw i dostaje nawet cene, ktora mi doradzono 60Rp. W mojej dzielnicy bazar w pelni, w polowie ulicy kierowca rezygnuje, bo jeden wielki korek i trabienie, taki ruch...na pieszo 3 razy szybciej. I ma racje. To czas sie przygotowac do jutrzejszego dnia w Sawai Madhopur i Ranthambore National Park, nawet jesli bazar za oknem tetni zyciem i wzywaja na modly do meczetu i chcialoby sie jeszcze wyjsc.
Do uslyszenia