Dzien prawie bez zdjec, ale pelen wrazen.
Pobudka przed 4ta na pociag, budze obsluge hotelu, zeby mnie wogole ktos wypuscil i spacer ulica absolutnie wymarla poza psami i bezdomnym, ktory sie wlasnie przebudzil i mnie grzecznie pozdrawia. Na stacji za to ruch towarowy, tzn. znoszenie wszelkich pak, pudel i worow i ukladanie na peronie. Nawet jesli jeszcze sie nie przebudzilam to nic nie szkodzi, bo nie bylo warto. Pociag ma opoznienie o 2 godz. no super. Lokuje sie w poczekalni dla 'Ladies upper class' jak dla damy przystalo. Miejsca podlogowe juz pozajmowane, wiec z braku laku siadam na krzesle;) i zaczyna sie czekanie. Obserwowanie spiacych po paru minutach mi sie nudzi, a na peronie to ja jestem obserwowana, a na to akurta nie mam teraz ochoty. Oprocz tego tylko cigale kreci sie obsluga stacji na zasadzie sprzatajacy i nad nim poganiacz, lub problemy z ubikacja. Wogole to mimo, ze ciagle sprzataja, wlacznie z myciem peronow, to i tak niewiele to zmienia. To coby dopiero bylo bez mycia.
Przed piata z pytajacym wzrokiem do poczekalni wchodzi francuzka a na peronie jeszcze kilku obcokrajowcow, ktorzy jechali ze mna do Agry dzien wczesniej. Niestety oni wszyscy do Jaipuru i w ciagu paru minut ich nie ma. Znowu zostaje jedyna atrakcja stacji, i krotko po odjechaniu pociagu do Jaipuru, moj zapowiadaja jako opozniony juz o 3 godz. Kiepsko to widze, ale chwilowo jestem uwiazana, jest 5 nad ranem, ani informacja nie otwarta, ani hotel ani nic innego, internetu tez nie mam. Wiec siedze i przysypiam dalej z okazjonalnymi spacerami po peronie. Kolo 8 godzinny stan jest juz 4godzinne opoznienie. Przyjechal jakis regionalny w moim kierunku, pusty. To podjerzane, pytam czy mozna zwrocic bilet i dostac na ten inny, Pan mi mowi, ze nie warto, bo tym nowym bede w drodze caly dzien, lepiej czekac. Super, tym bardziej, ze kilka minut pozniej opoznienie wzrasta do 4godz. 30 min., wiec prosze czekac jest bardzo doslowne. A pod koniec to juz ubaw zupelny, bo na 15 minut przed potencjalnym przyjazdem wydluzali czas opoznienia za kazdym razem o 10 minut. W ten sposob to on nigdy nie przyjedzie. Teraz opcja droga okrezna przez Jaipur i tak mi niewiele pomoze. Rozwazam kazda mozliwa opcje , wlacznie z lotem spowrotem jak tego gupiego pociagu nie zapowiedza. Kolo 10tej cud. To nie mozliwe, a jednak. Wjezdza moj pociag, ktory wedlu planu powinnien jechac 4:25-9:05 na miejscu. Maly poslizg. Szukam wagonu S3, sleepera i wsiadam i moj zly humor jak reka odjal. Teraz rozumiem Bartek co miales na mysli z klas super extra, delux. A tu witamy w Indiach czyli to co tygryski lubia najbardziej. Siedzenia wygladaja jak na grzedach, 2 pietra z boku i 3 po srodku, tylko poki co nigdzie nie widze srodkowego lozka (dopiero po chwili rozpoznjae, ze zlozne sluzy jako oparcie-to dlaczego sprzedaja na nie bilety). Znajduje swoje miejsce gdzie siedzi juz 8 panow i chlopaczkow. Robi sie zamieszanie, bo dla mnie sprzataja, robia miejsce, przesiadaja sie i wogole. A ja skromnie na boczku, zrezygnowalam nawet z miejsca przy oknie (zdecydowanie jeszcze spie!) co by nie robic wiecej zamieszania. No i znowu wszystkie spojrzenia na mnie. Przyzwyczailam sie juz do tego, ze jestem jedyna. Zerkaja przez cala droge, ale po chwili nawiazuje rowniez normalne konwersacje. Teraz ja sie rozgladam, usmiecham i podziwiam widoki, konstrukcje idt i dziwie sie dlaczego ludzie tak narzekaja. Przeciez francja elegancja, miejsca sa, i to nawet nadal lezace. Z zewnatrz jak patrzysz tylko na ludzi wygladajacych przez wiezienne kratki okna to faktycznie daje to wrazenie katastrofy, ale tak nie jest. Pociag pedzi i zaczyna sie zycie pociagowe, czyli ciagly ruch sprzedajacych herbatke, jedzenie, snacki, i inne rozne rzeczy. Resztki oczywiscie za okno, a co przypakiem spadlo to co jakis czas przechodzi pan ze szczotka tzn pekiem galezi i sprzata pytajac na koniec o datek. Jest nawet 2 panow przebranych za kobiety, ktorych znaczenia nie zrozumialam, ale tez nie miali okazji pokazac co robia. Za oknem krajobraz wypalony slonce jak u nas w sierpniu i niesamowite wysokie trawy. Pojedyncze domostwa lub wioski po drodze, to sa dla mnie Indie. Na sile trzymam otwarte oczy, ale nie chce zeby mi cokolwiek umknelo. Zgodnie wszyscy sprawdzaja dla mnie kazda stacje, zeby mi dac znak kiedy wysiadam, bo na migi pytalam jak daleko do tej stacji, tzn na ktorym przystanku, bo nikt nie mowi po angielsku, ale sie mna zaopiekowali i troszczyli.
W koncu kolo 14tej jest znak, ze dojezdzamy do stacji Sawi Madhopur. Grzecznie sie zegnam, dziekuje i wysiadam. No to teraz gdzie, bo moze jest jeszcze szansa, ze zdaze na safari. W przewodniku pisza, ze ciezko o autorickshaw, co sie zgadza jak sie wyjdzie nie przed glowne wyjsci, ale pan widzac mnie z kartka pomaga i nawet idzie ze mna, bo mu w sumie po drodze. Nic wiecej nie chce, tuk-tuk, tez bez zadnych wiekszych negocjacji. Jestem w szoku. Ale nic pedem do hotelu, bo po drodze widze jeszcze ludzi czekajacych na jeepy na safari. W hotelu Hotel Dev Palace (ktory w sumie ciezko znalezc w necie, ale jest na TripAdvisor) serdeczne przywitanie i zaraz telefony czy cos sie da zrobic, ale niestety oficjalne biuro juz zamkniete. Musze wiec zmienic plany i zrobic to jutro i w zwiazku z tym zmienic bilet na pociag do Jaipuru jak sie da. Zostawiam bagaz w pokoju i na miasto. Jeden z pracownikow organizuje mi motorek, ktory mnie podrzuca i prawie sie obraza jak pytam ile przejzdzka kosztowala. Jak wracam to dostaje herbatke i pelen serwis, skacza nade mna jak conajmniej w hotelu 4 gwiazdkowym, pokoj tez dostalam dwojke, choc place za jedynke, internetu w sumie nie ma, ale dostaje haslo tego co uzywaja w biurze, bo mam swoj komputer. Pan dotrzymuje mi towarzystwa jak chwile czekam na pokoj, wnosza bagaze, pokoj duzy, jasny, czysty, taras na ostanim pietrze czyli dla mnie przed drzwiami...Moj szok jest z sekundy na sekunde coraz wiekszy, bo wiedzac,ze to miejsce bardzo turystyczne spodziewalam sie czegos zupelnie innego. Nawet Tuk-tuk w drodze powrotnej sie nie targowal. I to po Delhi i Agrze, to jak bycie w zupelnie innym swiecie. Ja stad nie wyjezdzam i juz sie ciesze na przymusowe wolne popoludnie, bo organizm wola spac. Choc oczywiscie znajac mnie nie do konca wolne, bo przy okazji zalatwiania biletu na stacji trzeba przeciez bylo zerknac na miasto. I kolejne mile zaskoczenie. Nikt o tym nie pisze w przewodniku, ale bazar w centrum jest warty rzucenia na niego okiem za autentycznosc. Blakajace sie co rusz krowy i tutejsze swinie, ktore wygladaja jak dziki. Wszelkiego rodzaju stragany i straganiki, w szczegolnosci dzial warzywny i cukierniczy gdzie pan na specjalnie przygotowanej ucietej galezi urabia/gniecie mase na cukierki chyba. Naprawde warto. Jeszcze tylko szybkie zakupy innego rodzaju snackow z ulicznego straganu, w postaci wszelkiego rodzaju smazonych na glebokim oleju pikatnych warzywnych kuleczek lub nadziewanych chrupiacych plackow. Do tego na sam koniec ukoronowanie kolacja na tarasie w hotelu. Jedzenie przepyszne. To byl dobry dzien:) A jutro prosze o dalsza dobra passe, bo ide na polowanie na tygrysy w Ranthambore Park.