Pobudka o 10tej. Chatki na plazy sa urocze, ale maja to do siebie, ze sa bardzo zimne w nocy. Nieszkodzi, po klimatyzacji w pociagu jestem przyzwyczajona do syberyjskiej pogody. Leniwe rozpoczecie dnia sniadaniem w restuaracji na plazy (Omlet Masala i Lassi bananowym) i kapiela, najpierw w morzu a pozniej sloneczna. Jest za goraco na rowery, wiec kontynujemy w ten sposob i pozniej decydujemy sie na spacer plaza do pobliskiej kolejnej plazy Colva z cochwilowymi przystankami na kapiel. Colva okazuje sie byc plaza bardziej lokalna i zostajemy oblezeni tubylcami, ktorzy chca znami zdjecie i krowami, ktore sie tylko przygladaja. Przystanek w kolejnym barze i dzielna decyzja na przejazdzke spadochronem ciagnietym przez motorowke. Pakuja nas na lodke i zanim sie objerzymy, zakladaja nam zabezpieczenia i jak na pasie produkcyjnym jeden po drugim "go!,go!". I nagle unosze sie w powietrzu i tu absolutna cisza, lodka w oddali, a podemna tylko woda. Blogo unosze sie przez kilka minut zanim nie zostane siciagnieta spowrotem. Niesamowite uczucie. Leniwym krokiem udajemy sie spowrotem do naszej restauracji, gdzie rzucamy wyzwanie kucharzowi robiac dzis dzien kolorow i zamawiajac tylko, ja cos czerwonego lekko ostrego. Annia zielone nieostre, a Jose zolte ostre. Dostaje warzywne do-pyzy. Brzmi swojsko, w efekcie jednak okazuje sie bardziej zolte niz czerwone, ale tez dobre. Krotka siesta i czas sie przygotowac do powrotu. Spakowana i odswiezona udaje sie na tuk-tuka do Margao, ktory powinnien kosztowac 200Rp, ja place 150. Jestem juz profesjonalista. A do tego jazda okazuje sie perelka, waskimi uliczkami, przez wioski, gdzie nie dociera bus. Az sie wkurzam, ze nie wypozyczylismy rowerow, bo oklice przepiekne. Dzungla conajmniej jak w Delcie Mekongu i wszedzie ukryte domki, we wszystkich mozliwych kolorach, rozowe, zolte, niebieskie, fioletowe na tle tej soczystej zieleni... Jesli wybierasz sie do Goa nie rezygnuj z blakania sie po wioskach, mnie nie pozostaje nic innego jak tylko tu jeszcze wrocic i nadrobic straty.
W koncu dojezdzamy na dworzec w Margao, gdzie okazuje sie, ze znizka, ktora dostalam na bilet wcale znizka nie byla tylko normalna cena, bo zamiast lezanki jade busem z siedzeniami. Oj brakuje mi pociagu, bus to jednak nie Indie, ale to nic. Jutro obudze sie w Mumbaju.