Dzis wedlug zapowiedzi na pewno ma byc ulewa, hmm za oknem blekitne niebo, wiec ryzykujemy wypad do Incachaca. Szybkie zakupy prowiantu na rynku i mniej szybki spacer na busa, ze wzgledu na kolejna demonstracje nawet ze strzalami kapiszonow, przez glowne ulice miasta. Bus micro za 25 boliwianos (coprawda wysiadamy w polowie, ale musimy zaplacic pelna stawke, bo wpolowie nikt juz nie wsiadzie i tak by stracili)jak zawsze z innej czesci miasta (informacja turystyczna pomoze ci znalezc zawsze odpowiedni bus i skad odjezdza, wiec warto ja odwiedzic) bardzo kulturalnie, coprawda ze zwierzetami, ale miejscowki sa i tylko tyle ludzi ile siedzec. Nie liczac dzieci, ktore po kilku minutach zasypiaja na korytarzu. Ruszamy i zaczyna sie modlitwa a po niekonczace sie kazanie przez bardzo haryzmatycznego pana, wykrzykujacego i z oklaskami. O poligami, homoseksualnosci i o tym ile mamy w porownaniu z Indiami lub Afryka...W polowie drogi okazuje sie, ze pan sprzedaje DVD z kazaniami m.in. Jana Pawla II. Faktycznie pare osob kupuje. Na przystanku wpadaja cholitas, ktore oferuja napoje i charke, czyli suszone mieso z makaronem, ryzem, fioletowymi ziemniakami, kawalkiem sera i jajkiem...Wiecej sie niestety na tej malej tacy nie zmiescilo...Za oknami krajobraz zmienia sie z minuty na minute. Najpierw coraz bardziej krzaczasto, za chwile drzewiasto, az pod koniec bujna zielen i mgla wiszaca nad gorami w zwiazku z podniesiona wilgotnoscia. Po 2 godzinach kierowca zatrzymuje sie na bezludziu i wszyscy patrza na nas ze zdziwieniem, ze wysiadamy. Jedyna droga pod lekka gorke udajemy sie w glab tej dziczy, gdzie drzewa sa obrosniete mchem i rosna paprocie. Zar znowu leje sie z nieba. Przed nami 7km. Nagle dostajemy eskorte od panow w mundurach, z bronia i maczeta. Policjanci a przynajmniej mamy taka nadzieje (teren ten jest polozony niedaleko okolic gdzie handluje sie narkotykami, wiec nigdy nie wiadomo, ale specjalnie pytalismy w informacji turystycznej czy bezpiecznie). I faktycznie okazuja sie nimi byc, bo doprowadzaja nas do punktu koncowego, ktory otwieraja dla nas i kaza sie zarejestrowac jako zwiedzajacy. Gdybysmy ich mineli wspinalibysmy sie na darmo, a warto. Po wymianie informacji mozemy isc ogladac wodospad w skalach, wiszacy most i przedzierac sie przez dzungle. Zaczyna mrzyc, co przy tej temperaturze faktycznie daje poczucie dzungli. Widzimy, ze szlak byl swiezo przetarty meczeta, ale i tak trafiamy na miejsca gdzie nie da sie przejsc. Po spacerze wracamy spowrotem, zegnamy sie z policjantami i schodzimy w dol majac nadzieje, ze uda nam sie zlapac cos jadacego so CBBA. Po drodze mija nas cala grupa tutejszych ludzi, ktorzy chyba wracaja z pracy i ktorych grzecznie witamy. Jedni z nich proponuja nas podrzucic do pobliskiej wioski, gdzie latwiej nam bedzie zlapac bus spowrotem do CBBA. Mgla na kilka metrow i polski styl jazdy z wyprzedzaniem ciezarowek mrozci Alexowi krew w zylach. Bus zostawia nas w Colomi, gdzie nie zalapujemy sie na trufiego, ale udaje nam sie w biegu wskoczyc do innego busa, ktory w sumie nie zabiera nikogo po drodze, bo okazuje ze to sypialny, i w dodatku bez wolnych miejsc, ale nikt nas nie wywala, wiec sie rozsiadamy na schodkach i w ten sposob wracamy do CBBA wieczorowa pora.