Pobudka nad ranem (o 6 godz.) przez demonstracje przechodzaca nasza ulica i wykrzykujaca slogany. Zaspani nie rozumiemy co krzycza, ale obudzic i tak nas obudzili. Choc w sumie duzo nie spalam. Albo to kwestia pelni albo wysokosci albo skutki uboczne koki rzutej w kopalni. Nie ma co leniuchowac, sniadanie, pakowanie i na bus do Uyuni. W ciagu 4godzinnej podrozy krajobraz zmienia sie drastycznie na bardziej surowy i bardziej plaski, najpierw stepowy a pozniej wrecz pustynny, z ogromnymi korytami rzeki zupelnie wyschnietymi, ktore rowniez bylo widac z samolotu, gdy lecielismy do La Paz. Poraz pierwszy widze lamy w naturze na zupelnych pustkowiach i tylko gdzieniegdzie kamienne domki a tak poza tym kaktusy i dlugo dlugo nic. Na takim wlasnie pustkowiu wysiada jeden z pasazerow z furtka w reku...My jedziemy dalej i dojezdzamy do Uyuni, ktore ukazuje sie naszym oczom jak obrazek z filmu amerykanskiego, czyli kilka domkow skupionych na pustyni. I tak tez Uyuni sie prezentuje. Z jednego konca miasta widac drugi i po szerokich ulicach hula tylko wiatr (i turysci). To idealne miejsce na mistyczny cmentarz lokomotyw...Na chybil trafil ladujemy w Hostelu Sajama, ktory za cale 120Bs prezentuje bardzo skromne warunki i biorac pod uwage, ze wszystko tu jest w centrum ze wzgledu na wielkosc miasteczka, ciezko nawet powiedziec, ze jest dobrze polozony, ale faktycznie kilka metrow od glownego placu. No ale co trzeba wiecej dla nas na jedna noc starczy. I wyruszamy w poszukiwaniu dobrej oferty na wypad do Salar de Uyuni i okolic, czyli jeziora soli. Chcemy wycieczke 4 dniowa, ale juz po chwili okazuje sie, ze niestety nasze zle przeczucia sie potwierdzaja, w okresie deszczowym od grudnia do kwietnia (wezcie to pod uwage, gdy planujecie wycieczke), w zwiazku ze zbyt wysoka woda odwiedzenie vulcanu Tunupa i Isla del Pescado jest mozliwe tylko okrezna droga (lub wcale), co oznacza, ze nie moga tego zmiescic w standardowym programie 4 dniowej wycieczki i mozna sie wybrac tylko fakultatywnie osobna wycieczka. Coz nie mamy wyjscia i wybieramy wycieczke 3 dniowa bez wulkanu i wyspy (co oznacza dopasowanie reszty planow...szczegoly w nastepnym odcinku;)) i to w dodatku z naszego hotelu, bo wszystkie brzmia tak samo a tak to przynajmniej bez problemu zostawimy plecaki i bedziemy mogli sie wykapac po powrocie zanim bedziemy biegli na autobus wieczorny do nastepnej miejscowosci. Bilety na ten ze autobus zalatwiamy tez od razu, a przynajmniej mamy taka nadzieje, bo kupno nie jest mozliwe. Mowimy o podrozy w piatek a dzis mamy dopiero wtorek, wiec to za wczesnie...wedlug pani na stacji autobusowej. Pani rezerwuje nam tylko miejsca w rozkladzie busa i musimy zaufac, ze kartka do piatku nie zginie... Ze stacji wracamy okreznymi drogami, gdzie zagladamy na glowny rynek i znajdujemy ulice sokow i shakow, gdzie panie zadkiem poustawialy swoje straganiki. Przysiadamy u jednej pani, ktora jest tak uradowana naszym widokiem (pelno lokalsow, ale my to jedyni turysci w promieniu), ze az dostajemy dokladke. Dalej trafiamy na boczny wyjazd stacji kolejowej, gdzie pociag akurat wyjezdza kawalek i po chwili znowu cofa...i znowu kawalek do przodu...i spowrotem...?. I tak z dwadziescia razy, a caly ruch uliczny stoi i czeka. Teraz rozumiemy czemu na zupelnym pustkowiu jest przejscie dla pieszych nad torami... Nie czekamy do konca manewrow tylko wracamy na plac glowny. Gdzie znowu wtapiamy sie i obserwujemy zycie... turystow, bo to oni zasiedlaja prawie wszystko w zasiegu oka: restauracje (same pizzerie, nawet jesli pisze na reklamie, ze oferuja jedzenie boliwianskie, nie dajcie sie zmylic), puby, sklepy z pamiatkami, lawki na placu itd. To graniczy z cudem, ze w tym samym miejscu istnieje restauracja 11de Julio (nie mylic z 16 de Julio kilka domow dalej, ktora jest polecana jako tradycyjna, ale ma super niemila i wrecz arogancka obsluge i wygorowane ceny), ktora oferuje boliwianska kuchnie i gdzie jestesmy jedynymi turystami, wsrod lokalsow. Zamawiam Lomito de Llama z Quinua i salatka, czyli miesko z lamy z ryzem Inkow czyli cos ala kasza i nadal nie moge uwierzyc, ze udalo nam sie uniknac pizzy ;) Nawet w Uyuni da sie lokalnie. Pewnie ostatni raz az do powrotu z naszej 3 dniowej wycieczki po Salar de Uyuni i okolicach. Mam tylko nadzieje, ze moj aparat fotograficzny sie opamieta, bo znowu wyziewa ducha i teraz juz przeswietla wiekszosc zdjec. Trzymajcie kciuki, zeby dotrwal do konca wyprawy. A na dzis koniec i do uslyszenia za 3 dni.