Prawdopodobnie zalaczone obrazy mowia wiecej niz moje opisy…Pobudka, krotki spacer po wiosce i prawie sie spozniamy na sniadanie i po pakujemy sie spowrotem do samochodu. Pierwszy przystanek to skaly wulkaniczne w dolinie skal, ktore maja wszystkie mozliwe ksztalty. Z daleka widzimy wulkan Ollague, ktory mozna rozpoznac od razu w swej majestatycznosci. Przez krajobrazy ksiezycowe, czyli ogromne drobno kamieniste przestrzenie z gorami w tle, podazamy do pierwszego jeziora Laguna Canapa, gdzie probujemy sfotografowac pierwsze dzis flamingi, ale sa zbyt daleko i do tego samochod izraelczykow urzadza dyskoteke i polowe straszy. Kolejne jezioro to Laguna Hedionda, gdzie jeszcze przed laty wydobywano mineraly, z ktorych robiono mydlo i szampon (produkcje zamknieto w latach 80tych). Faktycznie woda miekka i sie pieni jak zamieszasz i wokol roztacza sie dziwny zapach troche jak proszku do prania. Dalej Laguna Ramditas, ktora daje nam przedsmak zielonej (ze wzgledu na barwe) i gdzie jemy lunch. Wszedzie oczywiscie flamingi, kore patu nie daja sie podejsc, zeby je sfotografowac z bliska. Dalej krajobraz zmienia sie na pustynny (pustynia Siloli) i urzadzamy sobie Boliwia Dakar z innym samochodem. Niestety przegrywamy, to oni sa pierwsi przy kamiennym drzewie (Arbol de Piedra). Po z lekkim pospiechem, bo z kazdej strony niebo czarne, dojezdzamy do Laguan Colorada (4278m). Placimy wejsciowke do parku narodowego (150Bs) i kilka metrow dalej ukazuje sie nam nasza noclegownia w postaci kamiennych domkow przyklejonych do zbocza. Tym razem troche mniej szczescia, bo spimy wszyscy razem, a w lazience wode spuszcza sie deszczowka z wiaderka...a jak kto woli to pozostaje lono natury. Wiatr hula jakies 100km/h i niebo jest pochmurne, wiec na poczatku nie widzimy uroku miejsca. Ale burza jakos sie nie zbliza i po paru minutach pojawia sie znowu slonce i zapiera nam dech w piersiach, bo jezioro nagle zmienia kolor na czerwony. To efekt mikroorganizmow i alg, ktore zyja w jeziorze i nadaja wodzie taki kolor. Alex wymieka, bo boli go glowa od slonca i wysokosci, ale ja ide na spacer wokol jeziora, chocby mi mial wiatr glowe urwac. Hm, nie planowalam isc, az tak daleko, ale spotkalam Hermana i Ludmile (nasza pare Niemcow) i nagle razem wspinamy sie na pobliska gorke, a ja w sandalach. Ale da sie. Spowrotem czeka na nas juz herbatka i ciastka i chwila odpoczynku. Co dla niektorych, bo ja postanawiam przed kolacja wybrac sie jeszcze na biala gore z drugiej strony jeziora. Gora z boraksu ( mineral, ktory jest wykorzystywany m.i. w kosmetyce i chemi gospodarczej – np. Proszek do prania), ktora w swej bieli wyglada jak lodowiec. Niemcy sie dolaczaja i zalapujemy sie jeszcze na zachod slonca. Po kolacja, gdzie dostajemy wino, ale okazuje sie, ze woda do picia sie skonczyla. Mala rysa na wizerunku naszego bohatera i gospodarza Oskara. Staral sie niesamowicie caly dzien i zatrzymywal na kazde zyczenie. Wszyscy zasluzylismy sobie na sen tym bardziej, ze jutro pobudka o 5 godz. Tylko, ze ciezko zasnac majac w glowie dzisiejsze widoki i wrazenia. Przepieknie, nieziemsko, niezapomnianie. Nawet jesli wiekszosc dnia spedzilismy w samochodzie to i tak te krajobrazy cie nasycaja...