Niech mi ktos wytlumaczy fenomen Wyspy Slonca ( Isla del Sol)? Rozumiem jak najbardziej nature i widoki. Ale dla samych ruin Inkow? – no chyba, ze przejazdem, bo specjalnie po, to nie wiem. Z wyspowych kultur poza hostelami, hotelami i restauracjami tez nic nie zosatalo. Ale nic, pakujemy sie rano na nasz statek z agencji Andes Amazonia (za 35Bs) zalatwiony wczoraj. Ladowanie na zasadzie ile wlezie. Jest poza sezonem, wiec plywa tylko kilka statkow i trzeba sie troche posciskac. Poranna pora, wiec decydujemy sie na wersje pod dekiem, choc w sumie to niewielka roznica, bo i tak jest przewiew, bo kilka okien powybijanych. I zaczyna sie 1,5 godzinne podziwianie widokow. Mijamy czesc poludniowa, gdzie jest pierwsza mozliwosc wysiadki i doplywamy do czesci polnocne,j gdzie opuszczamy statek i probujemy jeszcze raz uzgodnic, zeby nas odebrano z Pilko Kaina, ktore jest pol godziny dalej od przystanku poludniowego przy schodach Inkow, gdzie normalnie sie wraca. Tak bylo uzgodnione w biurze, gdzie kupowalismy bilety, ale kapitan nie chce nawet o tym slyszec. Zadne klotnie, ani namowy nie pomagaja. Musimy sie poddac. Zanim reszta lodki sie orientuje, co gdzie i jak, my idziemy do muzeum (na prawo od portu), gdzie mozna kupic bilety (10Bs) do ruin i czesci polnocnej wyspy i zwiedzic muzeum, gdzie w brew pozorom wiecej jest o kulturach przed Inkami (np. Tiwanaku) niz o samych Inkach (jak zreszta we wszystkich muzeach w Boliwi do tej pory). Z muzeum przez plaze wspinamy sie do La Chincana, czyli labiryntu Inkow (przekonasz sie jak wejdziesz do srodka). Po sesji zdjeciowej nakladamy dodatkowa warstwe kremu do opalania, bo slonce doslownie pali zywcem (wcale sie nie dziwie, ze wyspa nazywa sie Isla del Sol;)), i zaczynamy 3 godzinna wedrowke szczytami wyspy do czesci poludniowej. W polowie drogi pierwsze bramki, gdzie placimy myto za przejscie na poludniowa czesc wyspy (15Bs), ktore jest sprawdzane kilka kilometrow dalej. I pod koniec wedrowki, kolejna oplata 5Bs. za wejscie na teren spolecznosci Yumiani (czyli zbiorowiska hoteli i restauracji) na poludniu. Tu tez znajduje Escalera del Inca, czyli schody Inkow, gdzie urzadzamy sobie piknik zanim zejdziemy do portu. Szczesliwi, a przynajmniej ja, bo dzis poszlo mi calkiem niezle. W zwiazku z decyzja kapitana rezygnujemy z Pilko Kaina, ktore jest najlepiej zachowana czescia ruin Inkow na wyspie i jak wszyscy wracamy z Yumiani spowrotem do Copacabana. Tym razem na deku, wygrzewajac sie na sloncu i rozkoszujac sie falami obijajacymi sie o burte. Gdy zamkne oczy czuje sie jakbym zeglowala. W Copacabana zalatwiamy bilety powrotne do La Paz tylko na jutro, bo dzis okazuje sie, ze w zwiazku z blokada drogi (strajk przeciw burmistrzowi wioski po drodze) nic nie jezdzi i mamy nadzieje, ze jutro juz bedzie po strajku. Widzimy cale mnostwo turystow wracajacych do hoteli, bo nie mogli wyjechac. Ogolne zamieszanie. Tylko Boliwianczycy ze stoickim spokojem. Raz jeszcze zagladamy do restauracji Sujma Wasi, gdzie podobno mozna zjesc najlepszego pstraga;), ktora znowu jest otwarta, ale pusta i od babci z toalety publicznej obok, dowiadujemy sie, ze moja otwarte tylko na Almeurzo (lunch), ale wieczorem zamykaja, bo nie maja kucharza..aha...inna restauracja, ktora upatrzylismy po drodze, tez wlasnie zamyka... to zdecydowanie nie sezon. Ladujemy, wie w przemilej kafejce dla turystow - Mauraz, z obsluga, ktora w bardzo sympatyczny sposob ciagle cos myli, wiec trzeba sie uzbroic w cierpliwosc, ale atmosfera jest mila. Po, ja padam w hotelu z wysoka temperatura, a myslalam, ze poszlo mi tak dobrze...