My to mamy szczescie. Wczoraj slonce a dzis leje, jak zreszta cala noc, ale my tylko do busa, na przeciwko hotelu, wiec nie ma znaczenia. Choc po pobudce lekki niepokoj, bo biuro, gdzie mamy sie stawic na odjazd busa jest zamkniete (widzimy z okna). No i nie wiadomo, czy nadal jest strajk czy nie, ale idziemy po prostu do pierwszego lepszego busa i o dziwo przygarniaja nas z otwartymi rekoma. Ku naszemu przerazeniu do autobusu wsiada rowniez gadatliwa kobieta z gory kalwari i wita sie z nami z daleka. Na cale szczescie ma miejsca daleko od nas, ale i tak na caly bus slyszymy jak cos gada. Ja nadal z goraczka przysypiam cala droge, budzac sie tylko od czasu do czasu na okazjonalna fotke widokow, albo kolejnej rzeki, gdzie odbywa sie pranie. No i w koncu rozwiazujemy zagadke kukiel wiszacych na obrzezach La Paz, ktore okazuja sie byc subtelnym ostrzezeniem, ze kradziez grozi smiercia...hm. Wiekszosc drogi leje, dopiero gdy dojezdzamy do La Paz przestaje. Szczesciarze, choc troche mniej gdy dostajemy pokoj w hostelu, hostel Sagarnaga, tylko tym razem zamiast widoku na Illimani widzimy tylko sciane domu obok. (jesli zamierzasz kiedykolwiek w tym hostelu nocowac, pros o pokoj z widokiem). Chcemy zamienic pokoj, ale niestety nie ma zadnych wolnych pokoi z widokiem...no coz nie mozna miec wszystkiego. Poza tym ja chwilowo i tak tylko spie. Chwilowo kiepsko to widze i jestem, az na tym etapie, ze sprawdzam opcje wczesniejszego powrotu, ale jest sobota i w Hollandii juz noc, wiec nie moge zadzwonic, a biuro Iberii tutaj jest zamkniete. Nikt nie potrafi nam pomoc, wiec sprawa sie odklada na pozniej, a ja ide dalej spac, bo do niczego innego sie nie nadaje. Alex idzie na miasto. Wieczorem wraca, zeby sprawdzic co ze man i isc razem na kolacje, ale ja nie dam rady nigdzie isc. On rezygnuje z kolacji, bo nie wiem gdzie ma isc....bez komentarza. Dobranoc..