Geoblog.pl    Katschkita    Podróże    Myanmar - czyli Do's and Don'ts    Pora deszczowa / Rain season
Zwiń mapę
2013
08
paź

Pora deszczowa / Rain season

 
Birma
Birma, Amarapura
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1041 km
 
Cala noc leje i juz myslimy, ze tak bedzie caly dzien, wiec sie cieszymy, ze dzis trasa taksowkowa po pobliskich miastach. Przy sniadaniu uczymy sie birmanskich slowek. Dziekuje przydaje sie w szczegolnosci, bo wszyscy ciagle nad toba skacza. Chwile po tym mamy nadzieje przetestowac z taksowkarzem, ale okazuje sie, ze podeszly pan w longi (tutejsza tradycjonalna spodnica, ktora nosza wszyscy) i czapce z daszkiem radzi sobie calkiem dobrze. Rozpoczynamy wyprawe po krolewskich miastach, czyli Amarpura, Inwa (Ava) i Sagaing (calodniowa wycieczka 35.000Kyat+plus koszty po drodze + prom 800kyat, dorozka 3000kyat i obiad na wlasne zyczenie)). Pierwszy przystanek rzemieslnicy zlota, korzy ubijaja kilkunasto gramowe sztabki zlota przez 6 godzin na nawet nie milimetrowe platki. Towarzyszymy calemu procesowi i sami na koniec dostajemy platek zlota naklejony na czolo, zeby sie poczuc po krolewsku. Z warsztatu jedziemy prosto do miejsca przeznaczenia owych platkow zlota, czyli Mahamuni buddhy, gdzie najpierw nie chca mnie wpuscic, bo moja spodnica jest ledwo co za kolano, ale jak sie poczeka kilka minut to zmieniaja zdanie i pozniej, gdzie i tak nie moge dojsc do samego posagu, bo wstep dla kobiet wzbroniony i nie mozna zrobic zdjec, jesli sie nie zaplaci. Ale mimo wszystko wrazenie niesamowite. To jedna z najwiekszych swiatyn w Birmie i wazne miejsce pielgrzymek, zeby zapewnic sobie blogoslawienstwo nalepiajac platki zlota na posag buddhy, co zreszta widzac , bo od 1901 roku posag zmienil rozmiar z 34 na conajmniej 48 tyjac od naklejanego zlota. Wokol oczywiscie korytarze pelne straganiarzy przypominajace sukiennice, gdzie sie oczywiscie gubimy, ale nasz szofer ze stoickim spokojem poraz kolejny otwiera nam drzwi do samochodu. Z klasztoru przez wioski jedziemy do Amarapury, gdzie pan dumnie oglasza Amarapura City, a my wlasnie dyskutowalismy, ze to kolejna wioska. Po czym jednak zamykaja sie nam buzie, bo idziemy do klasztoru buddystow, gdzie jest akurat pora jedzenia i nagle zostajemy otoczeni mnichami z pustymi miskami czekajacymi na swoj przydzial. A pozniej wielkie zmywanie. Stamtad jedziemy do warsztatow tkackich, gdzie wyrabiaja jedwab i gdzie nawet przedwojenna maszyna tkacka jest kilkaset lat mlodsza. Omijamy most tekowy i pedzimy przez rzeke do Sagaing, gdzie czeka nas kolejne wspinanie i widok na kolejne tysiace pagod. Po czym zastanawiamy sie statystycznie ile pagod przypada na jednego mieszkanca poniewaz przelicznik wydaje nam sie bardzo wysoki...Z Sagaing przez kolejne wioski do Inwy, gdzi nagle zupelnie niespodziewanie zostajemy zostawieni sami sobie z instrukcjami obslugi, lodko-prom, dorozka, 3 swiatynie, 1 jedzenie, ja czekam. Pan kupil z nami bilety na prom i sobie poszedl. Ok. Przeplynelismy na druga strone, gdzie czekalo nas wielkie bloto, ale zaraz na brzegu zostalismy odebrani przez dorozke, ktora zawiozla nas kilka metrow dalej do restauracji, gdzie dochodzilo sie po ceglowkach, bo przeciez cala reszta zalana i ktora skladala sie z usypanej wysepki piasku pod dachem. Coz birmanskiego jedzenie nie maja, ale zamawiam szczypce kraba na slodko-kwasno i sok z arbuza. Bartek do tego kurczaka i zupe tajska, ktora dostajemy na spolke i przy ktorej wymiekamy. Caly obiad pan stoi przy nam z wahlarzem, zeby odganiac muchy, przynosi serwetki, dodatkowy ryz, zabiera talerze jak tylko odloze patyczki, czuje sie jak pani za czasow kolonialnych. I tak wszyscye tu reaguja a ja tu z pelnym smakiem wysysam szczypce krabowe jedzac je rekoma. Dama chyba juz nie zostane. Po posilku i oplukaniu rak w kranie w ubikacji (umywallki nie mieli) wychodzimy na nasza dorozke, ale tej ani widu ani slychu. Czekamy chwile, az ktos sie w koncu nami zainteresowal, czy chcemy na prom...Ale my nie na prom tylko w druga storne. Znowu robi sie zamieszanie, ale po gwizdzie jednego z panow z za innych dorozek wylanie sie nasza dorozka i zabiera nas w...pola bananowe w pelnym blocie. Dostaje przywilej siedzenia obok kierowcy. Dlugo dlugo nic, poczym dojezdzamy do pierwszej swiatyni, gdzie po zakupieniu biletu zbiorczego (bilet za 10.000 kyat na najwieksze zabytki a Mandalay i okolicy) wchodzimy do klasztoru Maha Aung Mye Bonzan, ktory zadziwiajaco przypomina nam kmerskie konstrukcje. Dalej przez kolejne pola i wieze straznica udajemy sie do niesamowitego tekowego klasztoru Bagaya, ktory urzeka nas swoja surowoscia i gdzie mozemy obserwowac dwoch mnichow uczniow ze swoim mistrzem powtarzajacych nieskonczone mantry. Przez kolejne wioski i pagody udajemy sie spowrotem na lodke, na ktora najpierw musimy poczekac, ale robimy to z umiechem od ucha do ucha, po wrazeniach z ostatnich kilku godzin Zadne z nas sie tego nie spodziewalo, a bylo super. Nawet kolejni sprzedawcy nam nie przeszkadzaja, tym bardziej, ze jeden z nich rozbawia nas dodatkowo, gdy probuje nam sprzedac wszystko ze swego koszyka, nawet jesli mowimy nie juz przy pierwszej rzeczy. Po drugiej stroni rzeki po chwili szukania udaje nam sie odnalezc naszego kierowce, ktory zabiera nas spowrotem do Amarapury na most tekowy o zachodzie slonca, czyli chyba najbardziej obfotografowana atrakcja Birmy poza kobietami zyrafami i ‘the Lady’. Hm moze to kwestia pory roku, bo pelno wody i mostek ledwo co wystaje, albo braku slonca, ale mostek nie powala. Ale przeszlismy sie, zaliczylismy i spowrotm do Mandalay. Zadowoleni i szczesliwi przezywamy chwile zaskoczenia gdy juz w Mandalay inny samochod przeciera nam bok w miejskim ruchu i nasz spokojny taksowkarz chyba przeklina w ich jezyku, albo przynajmniej tak sie nam wydaje. Na miejscu jeszcze szybkie zakupy, gdzie sie okazuje, ze dostanie normalnej herbaty jest nie mozliwe, nawet jesli na poczatku tylko myslimy, ze nas nie rozumieja, ale chyba faktycznie takiej nie ma, bo wszedzie tylko saszetki z mix-em 3 w jednym czyli, herbata, mlekiem w proszku i cukrem, ale do tego ciasteczka i dobrze jest. Dobranoc.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------
It was raining all night and it doesn’t look like it will stop any time soon so we are happy that we decided to explore whole day the nearby royal cities by taxi today. At breakfast we learn Burmese words. Especially ‘thank you’ is very useful as you are served all the time and everyone is jump around you as you were the king of Burma. We hope to test the gained Burmese language skills with the driver but it turns out that the old man in Longi (the local traditional skirt that everyone wears) and a baseball cap is doing quite well in English. On the schedule we have Amarpur , Inwa ( Ava ) and Sagaing (day trip 35.000Kyat + plus + ferry on the way 800kyat , horse-drawn carriage 3000kyat and dinner at your own request) ) and we start at gold craftsmen, where they manufacture few gram gold bars for six hours to an nano-millimeter leaves of gold. We can follow the whole process and finally get a piece of gold stick on our forehead to feel a bit more royal;) From the workshop we go straight to the destination of these leaves of gold, the Mahamuni Buddha, where at first the guard doesn’t want to let me in because my skirt is barely below the knees, but after few minutes waiting he changes his mind and I can get in only to find out that the final area in the pagoda is restricted for women and pictures are allowed only if you pay a fee. Nevertheless the Mahamuni buddha is impressive even from the distance. This is one of the largest temples in Burma and important place of pilgrimage in order to secure the blessing by sticking the gold leaves on the buddha statue. And there seems to be plenty of pilgrimages as the statute changed the size of the dowry of 34 to at least 48 since 1901 with all the gold leaves. We get lost on our way back in the surrounding corridors full of hawkers and reminiscent halls. But our driver once again stoically opens the door to the car for us and doesn’t mention with a word that we are late. Through several villages we reach suddenly Amarapura that the driver proudly announces as Amarapura City and we were just discussed that we were passing other village. Then however we stand there speechless because we go to the Buddhist monastery where it is just lunch time and suddenly we are surrounded by monks with empty bowls waiting for their food. Followed by great wash. From there we go to the weaving workshop where they make silk and where even machine weaving from before the war seems to be a hundred years younger. Afterwards we cross the river and drive to Sagaing, where we await the next climb and the view of the next thousands of pagodas . Then I wonder how many pagodas are statistically account per person because the conversion seems to us to be very high ... From Sagaing we drive to the next village Inwa, where suddenly we are left alone with the instructions: ferry ride, carriage, 3x temples ,1x food, I 'm waiting. The driver help us to buy tickets and deasappiers. We go to the other side, where is nothing only big mud, but then we are picked up at the edge by horse-drawn carriage , which take us a few meters further to the restaurant that you can reach only via backsteins because all around is flooded and the restaurant consist of sand island with a roof. No Burmese food so I’m choosing for crab claws sweet- sour and watermelon juice. Bartek orders chicken and Thai soup, which we get in 2 bowls even if we didn’t ask for and that is so much that we actually are already full eating the soup only. During the whole lunch a waiter is standing at our table with a flat fan protecting the food and us from flies and bring napkins, extra rice, takes the plates as soon as you hang up the sticks and so on. It feels like in the colonial period. And here I am with a full flavor of the crab claws sucked by eating them with hands. I will not become a Lady anymore I guess;). After the meal I clean my hands in the tap in the toilet (there was no basin) and we head back for our carriage but it’s not there. Everyone wants to take us back to the ferry but we want the other way around. We wait a minute. Again, it is getting confusion, but the whistle of one of the men is enough and our horse-drawn carriage appears and take us into... banana fields in full mud. I get the privilege of sitting next to the driver . Long long time there is nothing. After which we reach the first temple, where we purchase a combo tickets ( ticket for 10,000 kyat for the greatest monuments and Mandalay and surrounding area ) and enter the monastery Maha Aung Mye Bonzan that surprisingly reminds us on Khmer architecture. Beautiful. We continue to the next field passing by a watch tower and reaching an incredible teak monastery Bagaya , who captivates us to be firm and where we can observe two monks with their students master that repeat mantra. Over the next village and pagoda we go back to the boat, where we first have to wait, but we do it with pleasure still enjoying the ride and everything we saw in the last few hours. Neither of us have expected this and it was great. Even successive seller does not bother us, especially with a small buy who is trying to sell us, a bell, and if we don’t want then maybe a bigger bell…no…then maybe smaller bell, weight, elephant, zip, etc. On the other side of the river , after searching , we manage to find our driver who takes us back to Amarapura to visit the teak bridge at sunset , which is probably the most photographed attraction Burma next to giraffes women and 'The Lady' . Well maybe it's a matter of the time of the year because it 's high water and the bridge barely sticking out or the lack of sun, but the bridge does not knock . But we saw it and back to Mandalay. Happy we get caught by surprise when other car rubs our taxi. in the city traffic and our quiet taxi driver probably curses in their language , or at least so we think . Before finishing in the hotel we do quick shopping, where it turns out that getting normal tea is not possible, even if at the beginning we think that we only do not understand, but actually it seems to be true because everywhere is just packets of mixed tea 3in1 with tea, milk powder and sugar, but we cookies all is good. Good night.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
kvolo
kvolo - 2013-10-09 17:56
No taaak... damą już chyba nie zostaniesz :-P zwłaszcza jak łazisz po błocie jak kaczka i wydajesz 'zapachy turystyczne' takoż, jak i ja :-P że capimy znaczy ;-) no życie jest ciężkie.
 
kvolo
kvolo - 2013-10-09 17:58
A! I do tego, zgodnie z lokalną nomenklaturą, nosisz 'spaghetti blouse'. No oburzające...
 
Katschkita
Katschkita - 2013-10-11 14:40
Ale z szalem jak dama...a ty sie nie odzywaj w swej koszulce i funkcji s...
 
 
zwiedziła 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 113 wpisów113 263 komentarze263 726 zdjęć726 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
20.03.2017 - 13.04.2017
 
 
14.06.2014 - 05.07.2014
 
 
04.10.2013 - 27.10.2013