Rano o 5tej godzinie budzi nas chlopiec z kawa na tacy podana prawie do lozka i reklamowka jedzenia na droge. Pelna organizacja. Wychodzac przed hotel okazuje sie, ze karmienie mnichow mielismy doslownie przed brama, bo znowu napotyka nas kolejka mnichow i sasiadka, ktora rozdaje jedzenie. Jadac taksowka do przystani okazuje sie, ze to powrzechna praktyka, bo wszedzi tylko widac sznurki mnichow dozacych z miskami w jakims kierunku i wielkie garnki jedzenia poustawiane przed co zamozniejszymi domami. Na miejscu chcemy sie wpakowac na lokalny prom, ale przytomna pani nas wylapuje i zostajemy zapedzeni z reszta turystow na specjalna lodke. Hm powoli zastanawiam sie czy mozna to nazwac dyskrymnacja, no bo przeciez ani oni ani my nie gryziemy albo cos. Na lodzi znowu ladujemy wsrod starszego towarzystwa ze srednia wiekowa 50 lat, co nas juz przestalo dziwic, bo z obserwacji wynika, ze Birma jest po prostu za droga na tlumy backpackerow. Nie zwazajac na konwenanse podkradamy krzesla z kantyny i rozkladamy sie na dziobie z muzyczka birmanska w tle i odkrywamy skarby, z naszej racji zywnosciowej przygotowanej dla nas przez mame. Mama jest the best, prawdziwa podroznicza wyprawka z jajkiem na twardo, tostem z dzemem i salatka owocowa. Padazamy z pradem w dol rzeki dzie poraz kolejny, ale tym razem od wody mozemy zobaczyc Sagaing i Inwe. Bartek odkrywa statek i nagle wraca z herbatka i kawa i kolejnym pakietem zywnosciowy. A w srodku oczywisci co...jajko i tost, ktory mozna sobie samemu tostowac i posmarowac dzemem w kantynie, skad ukradlismy krzesla. Full wypas. Wsrod palm i nadbrzeznych wiosek, usadowieni na deku relaksujemy sie przez 9 godzin.
Gdy doplywamy do Nyaung U czeka juz na nas nasz szofer, gdy prowadzi nas do pojazdu smieje sie widzac taksowki rowery, ze pewnie takim pojedziemy. I faktycznie to byly nasz transport. Pan najpierw chcial nas zaladowac razem z plecakami na jeden rower, ale juz pakujac same plecaki zrezygnowal. Stajemy kilka metrow dalej, gdzie najpierw musimy zaplacic oplate 15Dollarow, za wjazd do Bagan, ktory pozniej umozliwi nam zwiedzanie wszystkich pagod. Dowoza nas do hotelu zalatwionego przez mame i po drodze juz negocjuja, zeby nas zabrac na ogladanie zachodu slonca do pagod w Baganie w najlepsze sekretne miejsce. To bedzie motto na pobyt w Baganie, czyli naganiacze i sprzedajacy. Pelna komercja, choc jak sie pozniej okaze tu nic nie ma. W hotelu May Kha Lar okazuje sie, ze naszego pokoju na pietrze za 28$ nie ma, ale mozemy dostac inny na parterze za ta sama cene. Tylko nie bez powodu w przewodniku pisza, ze to te pokoje na pietrze sa fajne. Zostawiamy plecaki i idziemy sie zoorientowac co z tym fantem zrobic. Ale najpierw prosimy pania, zeby zadzwonila zalatwic nam na jutro rano lot balonem. Nie moze sie polaczyc, wiec biegniemy do ich biura na koncu wioski, bo za chwile zamykaja. Na miejscu okazuje sie, ze dopiero otwieraja a nie zamykaja, wiec nie potrzebny pospiech. A teraz chwila prawdy. Najpierw mowia, ze nie maja miejsc, ale druga pani wlasnie telefonuje i mamy poczekac. Po skonczonym telefonacie okazuje, sie ze ktos wlasnie zrezygnowal i maja dla nas miejsca. Przeszczesliwi placimy niebotyczna cene 320$, gdzie odrzucaja mi te nie sztywen nie wykrochmalone dollary z komentarzem, ze takich nie przyjmuja i dostajemy kwitek, ktory przechowujemy ja swietosc. W drodze powrotnej sprawdzamy kazdy napotkany hotel i okazuje sie, ze standard jest wszedzie taki sam, tylko ceny jakos nie odpowiadaja standardowi. Ale znajdujemy jeden, ktory nawet jesli standard jest taki jaki jest to przynajmniej cena jest adekwatna do niego. To teraz plan jak tu sie wymknac z hotelu zalatwionego przez mama. Ale recepcionistka jest tak zaskoczona cala sytuacja, ze nawet nie zdazy zareagowac i juz nas nie ma. Szczesliwy informujemy jeszcze biuro balonow, ze zmienilismy hotel na odbior jutro rano o 5 godz. Zalatwiamy sobie pobudke i rowery na jutro w naszym nowym hotelu i juz zrelaksowani idziemy na kolacje do pobliskiej jadlodajni. Gdzie po prostu stoi wystawka garnkow i mozna sobie wybrac mieszanke jedzenia. Bardziej lokalnie sie nie da, wlacznie z rolka papieru toaletowego na stole jako serwetki. Dostajemy zestaw roznych warzyw i carry i zupe na roznych miseczkach i do tego ryz. Uczta :) Najedzeni wracamy do hotelu, gdzie po nie udanym polaczeniu sie z internetem (jest Free wifi, ale jest tak wolne, ze nie mozna na sie z zadna strona polaczyc, ale za to jest free...) kladziemy sie jak najwczesniej spac, bo przeciez wczesna pobudka...tylko w swym pospiechu i zaaferowaniu nawet nie zwrocilismy uwagi na pobliska swiatynie nadajaca kazania i modly przez megafon. Nasz pan w hotelu potwierdza, ze 24 godziny na dobe. No to cale szczescie, ze jestesmy zmeczeni. Dobranoc.
----------------------------------------------------------------------------
By the time we reach Nyaung U our driver is waiting already for us with the sign ‘Bartek +1’. We walk to the taxi and joke about bike-taxis standing around that this is it...and yes it is. We stop at one of them and the driver tries to place our to backpacks on one bike but since them the bags take already most of the space without us sitting on the bike yet, he see that this will be mission impossible so he ask other bike. First stop few meters further were we are kindly requested to pay the archeological entrance fee to Bagan for foreigners (15$) that will allow us to visit all pagodas and temples. Then we bike to the pre-booked hotel including pushing the bike up hill (and they wanted to take us on one bike…). On the way they are trying to convince us to use their services later as they now perfect secret spot for sunset. That will be the motto of Bagan – sallers and touts. It’s one big commercial bubble in the middle of nowhere as we discover later. In the hotel May Kha Lar it turns out that there is no room on the 1st floor for 28$ that mum arranged for us but we can get one on the ground floor for the same price. Well there is probably a reason why the guidebook says that you should take room on the first floor as the one they are offering us aren’t that great. We leave our luggage and go to check other options but before that we run to office where we can arrange balloon flight for tomorrow as we can’t reach them from the hotel and apparently they will close in few minutes. When we arrive there they are actually about to open and not to close so it was not necessary to hurry. And now the moment of truth. They confirm that they are no places but we should wait a second. OK. It turns out that other lady that was talking on the phone time just registered a cancellation from two other people and we can get their places. More than happy we pay the ridiculous amount of 320$ and get first experience of not accepting dollar notes with nicks or other imperfections. All notes needs to be perfect. On the way back we check every hotel we can see and confirm that actually all the hotels have the same low standard but not low price. But we find Pann Cherry were the price matches the low standard and we make plans how to escape from May Kha Lar hotel without scandal. But we just take our luggage, say that we wanted room on the first floor that they don’t have so we decided to change and leave the hotel. Taken by surprise there is no reaction at all. We confirm with the balloon office that we changed hotels, so they know from where to pick us up tomorrow at 5am, we arrange wakeup call and bikes for tomorrow in the hotel and relaxed go for dinner to a nearby food place where they just put pots with food on the table and we can choose what we want to eat just by pointing out. It’s typical Burmese curry from chicken or beef, lamb etc. and sup, rice and a mixes of veg that you get on several small plates. More local is not possible, including toilet paper as serviettes on the table. Feast With full stomachs we return to the hotel where after trying out the internet connection which is apparently free wifi but so slow that we cannot even load a page we go into bad as we will have to wake up early tomorrow. Only then we discover why the hotel was cheaper. There is a temple next door with 24/7 prayers broadcasted through loud speakers. Well good that we are tiered. Good night.