Pobudka o 5:00 przez dziadka smiejacego sie z ‘crazy women’, ktory mowi, ze na dole czeka nas dwoch panow. ???? To chyba sen. Nie dosc, ze przyszli to jeszcze o pol godziny za wczesnie. Na dole faktycznie Johnatan z Quitajem, ktorzy mowia, ze bus juz czeka. Lepiej sie pospieszyc bo to jedyny tego dnia. To pierwszy kraj, ktory znam, w ktorym komunikacja publiczna jest przed czasem...ale to nic. Gdy dochodzimy na miejsce, mozemy sobie wybrac miejsc i to nie tylko jedno, ale kazdy dostake po dwa...nie wiem, czy mamy brac to za troske czy za obraze naszych gabarytow. Ale jest godzina 5 nad ranem, wiec nie bedziemy wnikac, a dwa miejsca dla siebie sa zawsze dobre na spanie. Dopiero gdy sie lokujemy reszta lokalsow zajmuje pozostale co lepsze miejsca. Zaczyna sie lokowanie i przesuwanie pak i paczek i ruszamy. Pierwszy przystanek to Aungba, kilka kilometrow dalej, gdzie o wschodzie slonca widzimy pelne ciezarowki zjezdzajace sie na rynek i gdzie poraz pierwszy mamy stycznosc z kobietami z mniejszosci Pa-O, ktore sa ubrane na czarno i maja czerwona lub pomaranczowa huste na glowie. Sa przesliczne. Quitai nie odstepuje nas na krok i stara sie odczytac kazde zyczenie z naszych ust. Nawet jesli tylko pytamy o cos z ciekawosci za chwile to dostajemy. Jak na przylkad zupke Shan nudles na sniadanie, ktora okazuje sie byc kolejna zupka z efektem wow nawet wiekszym niz zupa tajska z Bangkoku. Ruszamy dalej zbierajac po drodze ludzi i kolejne paki i paczki. Podloga juz jest pelna i nogi mamy pod broda, gdy stajemy pod niewinnym domkiem, ale za to z ogromna przybudowka, ktorej zawartosc w postaci workow z jablkami zostaje przepakowana do busa. Od samego wejscia i na kazdym skrawku podlogi i dachu. W busie rozchodzi sie zapach jablek. Predkosc samochodu w dalszej podrozy drastycznie spada z 20 do 10km/godz, a przynajmniej takie mamy wrazenie, bo ciezko powiedziec, bo jedyne z tablicy rozdzielczej kierowcy co dziala to kierunkowskazy i trabienie. A tu waska jednopasmowa serpentynka z przymusowym pasem bocznym, bo to jedyny sposob zeby sie wyminac, wsrod wiosek z ruchem lokalnym i do tego pod gorke. Czyli dla nas piekne widoki, gorzej dla samochodu. Ja juz po jakims czasie przenosze sie obok Bartka, bo dwa siedzenia w busie dla lokalsow za bardzo zalatuje burzuazja, a poza tym tak troche cieplej no i mozna sobie pokazywac omijane atrakcje. Po 7 godzinach kolejny przystanek w Pekon, gdzie Quitaj oczywiscie organizuje nam od razu kolejny posilek, a sam wypala kolejne 20 papierosow. Chyba chce zebysmy naprawde zasluzyli na te 2 miejsca. Kilka kilometrow dalej check-point i nagle poruszenie. Wypatrzyli nas. Wszyscy na nagoch. Pomocnik kierowcy z autobusu, ktory wczesniej dostal instrukcje cos tam tlumaczy. Jeden z oficerow, prosi nas o kopie wizy i paszportu. Po czym, nie wiem czy dostali w lape czy nasze pozwolenie faktycznie bylo prawdziwe, ale nic wiecej nie sprawdzaja i przepuszczaja nas. Po kolejnych 2 godzinach dojezdzamy do Loikaw, do ktorego mozna dostac sie tylko z oficjalnym pozwolenie od niedawna i ktorego nawet nie ma w przewodniku Lonely Planet (a ktore ja znalazlam w Nells guide tylko jako oglony opis, a reszte szukalam w internecie). Tylko jakos nie mamy wrazenia, ze jego mieszkancy cos na ten temat wiedza. Pierwszy hotel, przy ktorym zostawil nas bus i gdzie mielismy nocowac informuje nas uprzejmie, ze obcokrajowcow nie przyjmuje i mamy sprobowac gdzieindziej. Tlumaczenia Quitaja nic nie pomagaja. Nastepny hotel to samo. W koncu wyciagamy wizytowke, ktora dostalismy wczoraj od Johna i jak docieramy pod wskazany adres wita nas znany juz szyld ‘Warmly welcome and take care of tourists’, ktory jest nie zastopiona oznaka iz nie powinnismy tu zostac odstawieni z kwitkiem i faktycznie dostajemy pokoje. Wlasciciel potwierdza, ze maja licencje na przyjmowanie obcokrajowcow, coprawda tylko na na 3 lata, ale to zawsze cos. Juz w pokoju mamy ponad godzine czasu wolnego bo Quitai musi pozalatwiac sprawy w zwiazku z wycieczka. Pozniej odkrywamy dlaczego, bo najpierw musial sprawdzic co mamy tu robic i mimo to na kazdym rogu musi sie pytac lokalnych mieszkancow o droge. Co nam najzupelniej nie przeszkadza, bo poza tym nadal stara sie jak tylko moze. Czas wolny wykorzystujemy w sposob zgodny drzemka w czasie blyskawicznym, tzn. ja pada na lozko w polowie zdania, bo wczorajczy bus nocny i dzisiejszy bus o 5 godzinie i moje kontynuujace pobodki o 2 w nocy daly mi sie jednak troche we znaki. Ale warto sie obudzic, bo na zachod slonca idziemy do pagody Taung-gwe, czyli zkreconej pagody na gorze skladajacej sie z kilku szczytow. Tam trafiamy na wycieczke birmanczykow, ktorzy nie moga sie oprzec pokusie zrobienia sobie zdjec z nami. Blakamy jeszcze troche po miescie, gdzie Bartek kupuje kolejne longi, a ja parasolke na jutrzejsza wyprawe i dostajemy owoce, ktorych jeszcze nie znamy. Poczym powoli sie sciemnia, wiec Quitai desperacko probuje zorganizowac nam kolacje. W koncu udaje nam sie wyperswadowac mu, ze nie jestesmy glodni po 1000 rzeczy, ktore juz wczesniej nam kupil do jedzenia, ale chetnie sie napijemy lokalnego piwa. Na co oczy Quitaja rozblyskuja i pyta czy lokalne wino tez moze byc, bo zna najlepsze miejsce w miescie tu niedaleko. Nas dwa razy nie trzeba namawiac, wiec idziemy juz zupelnie czarna droga bez oswietlenia we wskazanym kierunku. Po 15 minutach bez dotarcia do celu Quitai postanawia jednak zapytac o droge. Idziemy dobrze, tylko jeszcze kawalek. Po kolejnych 10 minutach proces sie powtarza. Za trzecim razem chlopaczki, ktorych sie pytamy zabieraja nam tas po prostu na motorach i dojezdzamy do slynnego lokalnego baru. Impreze czas zaczac. Po degustacji decydujemy na srednio mocne wino ryzowe i z kazdym lykiem nasz Quitai coraz bardziej nam sie otwiera, najpierw o muzyce (Coldplay, Nirvana, graniu na giitarze), o jego ulubionym filmie ‘Pianista’o dziewczynie w Yangoonie, dla ktorej pisze romantyczne piosenki. Robi sie naprawde fajnie. Po czym on przy drugim kuflu (my nadal przy pierwszym) przechodzi do ciezszych tematow, ze kiedys byl narkomanem, alkoholikiem, ale teraz sie nawrocil i juz tylko pali....No niezle, upilismy ex-alkoholika. Tylko jak my teraz wrocimy do hotelu po ciemku z baru prawie za miastem. Odpowiedz przychodzi po kilku minutach. Zanim zdazymy zaoponowac siedzimy na motorach, ktore nas odwoza i nawet nie chca slyszec o jakiejkolwiek zaplacie. Albo to kolejny przejaw uprzejmosci birmanczykow albo wygladamy na tak zagubionych. Ale szczesliwi w hotelu cieszymy sie juz na widok lozka, gdy do naszych drzwi puka Quitai z prosba o pieniadze, bo mu sie skonczyly i tlumaczac, ze Johnatan nic mu nie dal z pierwszej raty zaplaty jak bylo ustalone. No niezle. Przed nami byly narkoman, lekko podchmielony, proszacy o pieniadze, ktore powinnien miec. Podchodzimy do calej sprawy sceptycznie i mowimy, ze zadnych pieniedzy nie dostanie. Zaczyna sie wielka dyskusja. Ale pozsotajemy twardzi i on musi sprawe po prostu wyjasnic z Johnatanem, a nie z nami, my pieniadze dalismy, a reszte ma dostac na koniec wyprawy. Zegna sie z przeprosianami, ze wogole zapytal i ze oczywiscie mamy racje. Ale sytuacja znowu wlacza w nas system alarmowy jak wczoraj. Jestemsy zbyt nieufni, czy cos tu nie gra. Bartek na wszelki wypadek idzie do recepcji zapytac sie czy nasz pokoj jest zaplacony, co niby potwierdzaja, co nas jednak nie do konca uspokoja i z takiem wlasnie uczucie i planem B, gdyby wszystko okazalosie farsa idziemy spac. Napiecie znowu rosnie, czy Quitaj nie ucieknie w nocy i zostawi nas na lodzie...
--------------------------------------------------------------------------------------
We get waken up a 5am by knocking on the door by the old grandpa announcing that there are two men waiting for us downstairs???No way, that’s a dream. It’s half an hour to early but yes, Quitai our guide and the drunken travel officer are waiting because the local bus already arrived. This is the first country I know where the public transport arrives before time. We better hurry because it’s the only bus going to Laikow today. We get to the bus and everyone is waiting for us to choose our seats. And not only one but two seats per person. Only once we decide the rest of passengers are taking places. I’m not sure if we should take it as a sign of good care or more be insulted because they are thinking that we are fat…But of course we go for the 1st option and at 5am actually we are happy about more space to sleep. Once the local people get their seats the luggage, bags, packages, boxes etc need to be placed and/or stored in the aisle or under seats, on the roof or next to the driver. Once everything fitted we can depart. First top Aungba, few kilometers away from Kalaw, where by rising sun we see trucks fully loaded with goods and Pa-O people, with their black cloths and red or orange scarf folded on the head, heading into the nearby market. Their look beautiful. Quitai doesn’t leave us alone for a second and is trying to read each wish from our lips. Even if we just ask a question out of curiosity he makes all possible to get or show us an answer, e.g shan noodles that turns out to be other soup with WOW effect and my favorite for a while. We continue collecting more people and packages on the way that are placed on the floor and almost reach the level of our seats. But the best is one unspectacular house with storage at the back where at least a ton of apples are stored. to be continued