Rano wygrzebujemy sie z naszych moskitier i zbieramy rzeczy. Mamy jeszcze wystarczajaco czasu na shan nudles u naszego mistrza kuchni i odwiedziny na rynku, gdzie znowu wywolujemy furrore i Quitai chce wykupic pol rynku w ramach lunchu, bo przed nami dluga droga. Bilety zalatwil juz wczesniej, wiec o nic nie musimy sie martwic. Pozniej dowiadujemy sie, ze zaplacil za nas oczywiscie podwojna cene czyli cale 6000 kyat. Ale biorac pod uwage, ze to lodka tylko dla lokalsow i turystom wstep wzbroniony, to cena nie gra roli.
Spacerujac po rynku po drodze co chwila spotykamy ludzi z wczorajszej imprezy. Dobre, mamy juz znajomych na koncu swiata. O 9godz stawiamy sie w przystani, ktora jest kilka krokow dalej i nasz brytyjczyk juz sie zaladowal z rowerem na lodke. Jak wszedzie widzimy wielkie zdziwinie w oczach otaczajacych nas ludzi a pozniej serdeczny usmiech. Pakujemy sie do lajby w stylu weneckiej gondoli i rozsiadamy na podlodze z reszta lokalsow i ruszamy wbrew pozorom szybciej niz naszym promem z Mandalay do Bagan. Przez plywajace laki, wioski, gaszcze, linie elektryczne, pagody, oplaty placone do koszyka spuszczanego z mostu, bawoly, pola ryzowe, rybakow i co tylko mozna jeszcze wymyslic plywajacego po wodzie pedzimy do Nyaungshwe. Tzn spedzamy 8 godzin na lodce zaczynajac od jeziora Pekon przez jezioro Sa-Ka do jeziora Inle, czyli naszym ulubionym sposobem ‘od zaplecza’bo na jezioro Inle wszyscy wybieraja sie od Nyaungshwe. Po jakichs 6 godzinach docieramy do terenow gdzie wogole dojezdzaja turysci, ktorzy robia nam zdjecia jako lokalnej lodce. Gdy widzimy pierwsza lodke turystyczna z krzeselkami i kamizelkami ratunkowymi szybko porzucamy wstepny plan, zeby zostac dzien dluzej i zrobic jeszcze standardowa wycieczke przez jezioro Inle. To nie dla nas i przez pierwsze 6 godzin widzielismy wiecej niz jakakolwiek standardowa wycieczka, bo te nie wplywaja ludziom na plywajace podworka lub pranie, nie maja na pokladzie burmanczykow, kawalkow domow, paczek, wlaizek, rodzin, dzieci placzacyhc, zalatwiajacych sie za burte i przede wszystkim widza tylko pierwszy kawalek jeziora. Wysiadamy w Nyaungshwe i zegnamy sie z brytyjczykiem. Quitai towarzyszy nam jeszcze przez chwile, zeby znalezc nam hotel, choc tlumaczymy, ze damy sobie rade, a on przeciez musi zdazyc na swoj autobus do domu, ale po 3 hotelu gdzie albo jest za drogo albo nie ma miejsc jednak sie zegna. Mamy tylko nadzieje, ze zdazyl na busa. A my lokujemy sie w hotelu Golden Star hotel, ktory rozbraja nas prawie luksusem w porownaniu z noclegowniamy ostatnich kilku dni. Ale za to poraz pierwszy raz w Birmie spotyka nas brak pradu co nas oczywiscie tylko rozbawia. Szybki prysznic po ciemku i idziemy na miasto, gdzie sie dowiadujemy o mozliwosci gdzie sie mozemy przemiescic dalej i znowu wywracamy caly plan do gory nogami w lokalnej restauracji dostajemy chinszczyzne zaprawiana muchami przy swiecach bo znowu pada prad. Jutro czeka nas kolejna poranna pobudka.
P.S. 2godziny spedzone w Nyaungshwe zupelnie nam wystarczyly. Po lokalnych klimatach ostatnich dni ta mekka turystyczna to dla nas za duzo. I nawet szkoda mi liter na opis ;) Wielkie dzieki dla Quitaja, bo bez niego pewnie ostatnie 3 dni nie bylyby mozliwe, a na pewno nocleg w Pekon. A do tego jego podejscie, troskliwosc i serdecznosc zapamietamy na dlugo. Jesli w najblizszym czasie bedziecie chcieli sie wybrac do Loikaw, by zobaczyc kobiety zyrafy, gdzie trzeba miec pozwolenie lub znalezc odpowiedz na wszelkie nurtujace pytanie (jak np jak funkcjonuja toalety w plywajacych domach, ze nie ma plywajacych naokolo min wodnych...) to on moze bardzo ulatwic wam zycie. Jego adres mailowy: kokohtike04@gmail.com
P.S. po tym jak wyjce burminskie zaczynaja spiewac do telewizora imitujac karaoke uciekamy z recepcji gdzie jest internet i przenosimy sie na nasze wlosci. To byl kolejny piekny, zachwycajacy, wspanialy dzien z niezapomnianymi wrazeniami i obrazami dobranocy.