Przysiegam, ze nic nie pilismy tylko tak jakos wyszlo, ze jedziemy zygzakiem po mapie, bo wbrew pozorom czasami takie polaczenia okazuja sie szybsze albo duzo tansze. Z kilku opcji sprawdzonych wczoraj jak zorganizowac wypad do Kakku wybieramy wersje najbardziej ekonomiczna czyli pick-upem za 1000 kyat do Taunggyi do biura Golden Island Cottage, ktora zalatiwa nam pozwolenie (3$ za osobe) i przyzwoitke (5$ za dzien), bo bez sie nie da. Tam musimy wziasc taksowke ze 35.000kyat. Z Nyaungshwe wyszloby nam 55.000 a i tak chcielismy wracac do Taunggyi a nie do Nyaungshwe, bo stad mamy bus wieczorem do Yangoon. Plan ambitny, wiec na spokojnie zaczynamy dzien sniadaniem na tarasie i zobaczymy co z tego wyjdzie. Gdy spakowani ruszamy na przystanek stoi wlasnie pelny pick-up. Za 1000kyat pakujemy sie jako ostatni na srodek paki, bo wszystkie miejsca na laweczce juz zajete i dostajemy plastikowe 30cm stolki od zdziwionych birmanczykow, ktorzy tylko sie usmiechaja pod nosami. Czyli typowe azjatyckie gabaryty stolkowe. Bartek siada i laduje z tylkiem na ziemi bo stolek sie pod nim rozjezdza. Caly samochod w smiech. Kilka sekund po nim ja laduje na ziemi. I znowu wielki smiech. Hm, to chyba chinska produkcja, bo w Wietnamie nigdgy nie mielismy takie problemu. Ale poza smiechem nikt nam nic nie mowi, a wrecz ja dostaje drewniany stolek. Dla Bartka niestety nie starcza, wiec kontynuje na po dlodze. Jestesmy tak schowani wsrodku pick-up wsrod lokalnych ludzi, ze znowu nikt na nas nie zwraca uwagi (wczoraj nas pomineli, bo przyplynelismy lokalna lodka) i wyjezdzamy z Nyaungshwe bez zaplacenia oplaty archeologicznej za jezioro Inle. Godzina drogi z pikenymi widokami i pod gorke, gdzie nasz pick-up zdecydowanie zostaje w tyle i udaje pile tarczowa. Ale w koncu docieramy na miejsce do Taunggyi. Wszyscy wokol nas chca pomoc, ale nikt nie mowi po angielsku i tylko wysylaja nas spowrotem na busa, ktorym wlasnie przyjechalismy, bo wyglada na to, ze to jedyne miejsce gdzie turysta moze chciec jechac. Orientujemy sie wiec po sloncu, kierunku wiatru;) i chmurkach, gdzie wedlug nas powinnien sie znajdowac Golden Island Cottage, ktory okazuje sie byc oddalonym o jakies 100m przez rynek budynkiem biurowym. Wypowiadamy tylko slowa ‘Kakku’ i juz stoi obok nas chlopiec w tradycyjnym stroju Pa-O i reczniku na glowie, czyli Khum Me Che (albo cos takiego) nasz przewodnik. Dzielnie powstrzymujemy sie od smiechu. Uiszczamy oplate wejsciowa (3$) i za chlopca w reczniku(5$), ktory w miedzyczasie zalatwia nam juz taksowke, ktora bedzie wystarczajaco wygodna i wraca ze skruszona mina, ze niestety bedzie to nas kosztowac 35.000kyat.Hm, taka wlasnie cene chcielismy, wiec nawet bez negocjacji wsiadamy. Ale zanim ruszymy do Kakku chlopiec z recznikiem na glowie w kilka minut organizuje nam wymiane pieniedzy, bilety na nocny autobus dzis, bilety na lot jutro na ostatnie wolne miejsca z 3 lini lotniczych...i tak oto wlasnie plan ambitny wymyslony wczoraj w nocy na kolanie stal sie rzeczywistoscia zanim nawet zauwazylismy, czy zdazylismy sie zastanowic. Do tego jeszcze pani, ktora podala nam wstepna cene za lot 133$ nagle mowi 99$ na co my gryziemy sie w usta, zeby nie palnac, ze chyba sie pani pomylila i czym predzej pytamy, czy mozemy zaplacic od razu. Zaplacic mozemy, ale bilety musimy odebrac pozniej, bo system padl i pani nie moze sie zalogowac.
Zbieramy szczeki z podlogi i zaczynamy trase do Kakku, a nasz chlopiec w reczniku nagle zaczyna opowiadac jak najety, ze ten budynek to poczta, a to szkola, a to partia, a to w tym roku a to w tamtym, itd. Po trzecim zdaniu juz nie pamietamy zadnej daty, ale chlopiec jest niestrudzony i zna odpowiedz na kazde nasze glupie pytanie. Rozwiazuje sie w koncu zagadka jaka jest roznica pomiedzy stupa (wypelniona w srodku i budda podspodem) i pagoda (z korytarzami i budda w srodku). Poznajemy legendy o ludzie Pa-O, historie napietnowana represjami i roznice w jezyku birmanski i Pa-O, ktoru ma 6 intonacji a nie 3. Po czym chlopiec nam demonstruje po birmansku jest ‘ka, ka, ka’a w jezyku Pa-O jest ‘ka, ka, ka, ka, ka, ka’. No przeciez. Faktycznie ogromna roznica...Nawet po powtorzeniu nic nie slyszymy. Ale przez wioski (gdzie dopiero od roku doprowadzono prad) i kolejne pola i plantacje roslin, ktore juz znamy lub nie jak np. Cheeroot albo sezam docieramy do glownego celu wyprawy czylia Kakku. To miejsce jest nie do opisania. Magiczne. Niesamowite. 2478 stup na odludziu, gdzie przy lekkim wietrze kazdy z dzwoneczkow parasoli konczacych stupe zaczyna wlasna muzyke na dzwonki. Do tej pory widzielimsy tylko takie stupy z oddali przeplywajac przez nieturystyczne czesci jeziora Inle, ale to nie to samo. Nawet jesli to cala wyprawa i pozostaje sie tam tylko na chwilke to warto zobaczyc. No i do tego nasz chlopiec z recznikiem na glowie wychodzi sam z siebie zeby nam dogodzic co chyba nie powinno juz nas dziwic, bo wydaje sie to byc cecha narodowa. Po lunchu w postaci Shan Nudles (i tak te na przystanku w Aungba byly najlepsze) i odwiedzeniu eksponatow z muzemum o Pa-O, ktore chwilowo po prostu sa skladowane w domku niedaleko rynku i biura Golden Island Cottage, w zwiazku z remontem muzeum, i oprowadzeniem nas po rynku na dokladke pan nas opuszcza. Mamy jeszcze chwile do bus, wiec po odebraniu biletow lotniczych (pani cale szczescie nie rozmyslila sie co do ceny) idziemy na herbatke. Po powrocie po chwili w poczekalni podjezdza pick-up i zastanawiamy sie o co chodzi, bo przeciez mial byc normalny bus. Ku uciesze birmanskiej rodziny, ktora czekala z nami w poczekalni ladujemy sie wszyscy do pick-up i zaczyna sie jeden wielki smiech. Bo rodzina probuje z nami komunikowac po birmasku, wiec my odpowiadamy po polsku. Jeszcze wiekszy smiech. Dziewczynka pokazuje nam nowe sluchawki do MP3, wiec Bartek jej pokazuje, ze on tez ma tylko wieksze itd...W koncu wszyscy sie skupiamy na pieknych widokach na drodze z Taunggyi do Shwenyaung, ktore okazuje sie celem pick-up. Tam zostajemy wysadzeni wlacznie z rodzina i bagazami i juz ktos biegnie podstawic nam krzesla zeby usiasc. Nagle nawoluja na bus do Yangon, wiec sie zbieramy, ale to nie nasz, bo ten jest business class VIP a my mamy bilety na zwykly za 13.000kyat. Po czym podjezdza jeszcze wiekszy i bardziej blyszczacy bus z napisem first class, ktory okazuje sie byc naszym. Jedyna roznica mieczy busami polega na tym, ze w business class dostaja, napoje gazowane, posilek, szczoteczke i paste do zebow, a my tylko butelke wody szczoteczke i paste do zebow. Hm, no chyba te roznice przezyjemy. Poza tym w busie pelen luksus: telewizor, poduszki, kocyki, itd. Na dobranoc puszczaja nam birmanski film w stylu ‘Sasiedzi’i caly bus sie chichra. Jutro rano obudzimy sie w Yangon jako poczatek naszej wyprawy do Mrauk U. W brew pozorom opcja nocnego busa z Taunggi do Yangon i lot z Yangon do Sittwe, ktore jest jedyna mozliwa dla turystow baza wypadowa do Mrauk U, okazal sie szybszy i o wiele tanszy niz lot z Taunggi do Sittwe z przesiadkami i dojazdami do lotniska. I do tego zaoszczedzamy na noclegu. Jesli plan z Mrauk U, ktory wyeliminowalismy z planow wstepnych naprawde nam sie uda, to wyrobimy 300% z tego co smielismy wogole planowac zobaczyc i to w dwa a nie trzy tygodnie podrozy. Idziemy jak blyskawica