Co za dzien. O 7godz czyli z godzinnym poslizgiem (co w tym kraju sie przeciez nie zdaza;)) dojezdzamy do Yangon i nagle pakujemy sie w jeden wielki korek w drodze dojazdowej do stacji autobusow, ale nie chca wypuscic nas wczesniej. Od zjazdu do przystanku zajmuje nam pol godzinny, ale przeciez mamy czas. W koncu wysiadamy w strugach deszczu i slyszymy tylko krzyk ‘obcokrajowcy’i juz ktos do nas biegnie, czy chcemy taxi. Negocjujemy cene na 5000kyat, dostajemy parasolke i pan gdzies znika. Czekamy. Podjezdza taksowka. Juz spakowani do srodka, czekamy az odjedziemy, gdy dosiadaja sie do nas osoby na co my sie oburzamy, bo jak to ma byc taksowka zbierana to nie powinna kosztowac 5000kyat. Poniewaz kierowca nie chce ustapic, to zabieramy nasze rzeczy i wysiadamy i tyle z tego ma. Choc biegnie za nami, ze inna taksowka to sami pytamy sie straszego pana, ktory uczciwie mowi od razu 5000 i na licencji w taksowce widzimy, ze ma 10-letnie doswiadczenie i faktycznie sprytnie omija wszelkie korki i koreczki i dowozi nas na lotnisko w blyskawicznym tempie i nie szkodzi, ze nie rozumie jak mowimy, ze chodzi nam o terminal na loty krajowe i wysadza nas na miedzynarodowych i musimy sie przejsc spowrotem w deszczu. Budynek latwy do przeoczenia gdyz zwykly budowla na miare Myanmaru, za to miedzynarodowy szklany i lsniacy. Mamy czas, wiec obserwujemy zycie lotniskowe. Oficera, ktory pilnuje drzwi, tylko, ze co chwila przez cala sale biegnie do smietnika zeby wypluc batel. Ludzi lokalnych. Wycieczke obcokrajowcow w wieku podeszlym, a pozniej wycieczke bagazy obcokrajowcow wieku podeszlym. Kazdy z numerkiem i w kolejnosci. To sie nazywa zorganizowana wycieczka. W poczekalni zabijamy czas do godz. 11, kiedy to mozemy zdac w koncu bagaze i dostajemy nalepke i przydomek ‘obcokrajowcy’. Kolejne 1,5godzin czekania i nadal nic ciekawego poza proba dojscia do tego kiedy nasz lot bedzie zapowiedziany, bo zadnych oznaczen, tablic, a ogloszen nie rozumiemy. Podskakujemy chyba 3 razy, ale to falszywy alarm, bo to nie nasz lot. W koncu jest. Z przesiadka w Thandwe (plaza Ngapali) z super pasem, ktory zaczyna sie na plazy i ladowanie wyglada jakabys ladowal w morzu. Wszyscy turysci poza jednym i nami wysiadaja, a my kontynujemy dalej do Sittwe z panem siedzacym za mna, ktory cala droge beka bez skrepowania... Mimo opoznienia przy starcie ladujemy przed czasem, zostajemy zarejestrowani w urzedzie imigracyjnym i probujemy sie dowiedziec o lodke do Mrauk U. Ale normalne lodzie sa tylko rano a wynajcie prywatnej na 2 dni kosztuje 140$, wiec rezygnujemy i wolimy przenocowac do rana. Co okazuje sie trudniejsze w wykonaniu, bo dopiero po przejsciu prawie calego miasta udaje nam sie znalezc hotel, ktory moze przyjac turystow, ma wolne miejsca i normalna cene -Mya Guest House, ktory ma wlasna jadlodajnie i nawet mila obsluge (30$ incl. sniadanie). Probujemy sie wkrecic do pokoi dla lokalnych studentow, ale niestety wszystko pozajmowane albo im po prostu nie wolno.
Dziwnie tu jakos. Ludzie sie wogole nie usmiechaja, faceci gwizdza na mnie na ulicy, nikt tu sie nie kwapi z pomoca, a sa wrecz niemili. Ale po odswiezeniu sie idziemy spowrotem obadac miasto i lodki na jutro. Przechodzimy przez rynek rybny i ryzowy i jestesmy lekko zdegustowani, bo takich widokow w Birmie jeszcze nie mielismy, jeden wielki syf i brud. Zreszta jak w calym miescie. Krajobrazy jak z Indii. A do 20stego wieku to podobno byl najpiekniejszy port w Birmie. Z drugiej strony moze wszedzie tak wyglada tylko my nie widzimy. Do tego coraz czesciej widzimy policjantow z bronia przed budynkami. Zasieki i druty kolczaste na plotach zamoznych domwo. Ludzie nadal chlodni i zdziwieni na nasz widok. Tylko dzieci od czasu do czasu machaja do nas i usmiechaja sie spowrotem. Do przystani lodzi do Mrauk U nie dochodzimy, bo czujemy sie nieswojo, a to jeszcze kawalek. Zagladamy za to do pagody Shwezei, gdzie odbywa sie wielkie dekorowanie, pewnie na jutrzejsze obchody pelni ksiezyca i zwiazane z tym swieto. Tu rowniez policja z bronia jak i w kilku innych uliczkach, ktore sa zamkniete. Wracamy na glowna ulice prowadzaca do naszego hotelu, gdzie nie udaje nam sie wejsc do pieknego meczetu, bo nie mozemy znalezc wejscia i widok policjanta tez nas jakos nie zacheca. W koncu w hotelu Shwe Thazin, gdzie nas zupelnie zignorowali spisujemy z ich ogloszen informacje o polaczeniach lodziamy i pedzimy do naszego hotelu, bo mamy dosc. Dla pewnosci sprawdzamy w przewodniku jeszcze raz dane o Sittwe, zeby sprobowac dojsc do tego co jest grane w tym miescie. Lonely Planet z zeszlego roku nic nie notuje, poza zwyklym opisem atrakcji miast. Ale w hotelu w koncu udaje nam sie dojsc, ze w zwiazku z ogloszeniem stanu wyjatkowego w 2012 roku na skutek krwawych rozrachunkow pomiedzy buddystami i tutejszymi muzeumanami turyzm prawie tu zamarl i jest to tylko punkt przeskoku do Mrauk U, bo inaczej sie tam nie mozna dostac. No to tlumaczy policje , zasieki i mrocznosc ludzi. O mniejszosci Rohinga slyszelismy na zasadzie, ze nawet rzad twierdzi, ze nie istnieja, ale nie, ze faktycznie chca ich zlikwidowac. Niezle sie wpakowalismy. Instykt nas nie mylil i dobrze, ze wrocilismy szybko do hotelu. Przy herbatce robimy narade wojenna, co z tym fantem zrobic. Wracac jutro czy zostawac. Dochodzimy do wniosku, ze nie poto robilismy zygzak po polowie Birmy, zeby w koncu do Mrauk U nie dojechac. Nikt nas nie zatrzymal, nikt nas nie legitymowal, a policja z karabinem nawet sie usmiecha, jak juz sie na nich usmiech wymusi. Nie moze byc wiec az tak zle. Poza tym to walka miedzy mniejszosciamy, wiec obcokrajowcy do niczego im nie sa potrzebni. Wedlug motta ‘strzelaja tylko wtedy gdy sie ucieka’ z Laikow na spokojnie pakujemy sie do lozeczek, zeby rano jechac do Mrauk U. Z tego wszystkiego nie zrobilismy dzis nawet jednego zdjecia. Po dzisiejszym dniu marzy mi sie lekkosc plazy....