Najpierw wracamy az za Okongwati i pozniej zjezdzamy na D3701 w kierunku Swartbooisdrif. Mozna sie tam tez dostac na skrotu wzdloz rzeki z Epupa, ale to droga 4x4 w naszej umowie wynajmu zakazana i u gospodarzy w gorach Tiras widzielismy ich nagranie jak oni tam przejezdzali i jak nawet jesli nie bylalby zakazana to dla nas nie byloby szans. Ale okrezna droga tez fajna.
W Swartbooisdrif odbijamy na wodospady Ruacana i nagle sie dziwimy, czy dobrze jedziemy, bo droga sie bardzo pogarsza, wiec zawracamy, zeby sie zapytac w wiosce. Ale oni potwierdzaja, ze to dobra droga i najgorsze jest tylko pierwsze kilka kilometrow, a pozniej sie polepszy. Zgadza sie, choc i tak polepszy sie tylko na tyle, ze mozna jechac jakies 30-40km/h, ale za to widoczki wzdluz rzeki super. My ja przejezdzamy natomiast expressowo...tzn na widok szalenstwa w oczach Bartka, ze moze sie pobawic w jazde terenowa, ja przyjmuje pozyjcje zaby, czyli do czego by sie tu przyssac, zeby nie rzucalo i rozluzniam sie dopiero po drugiej stronie.
Mijamy tez cale mnostwo campow, ktore bylyby super miejscami na nocleg, ale my chcemy dalej. Gdy w koncu przedzieramy sie Ruacana z daleka widzimy juz tame i wtedy zaczynaja sie poszukiwania wodpospadu. I nic dziwnego, ze mamy problem, zeby go znalezc, bo tak jak nas ostrzegal rano pan w campie, moze byc malo wody, albo co zastajemy wogole zadnej wody w zwiazku z tama wybudowana powyzej. Ale sam dojazd smieszny, bo przejezdza sie granice namibijska, ale jeszcze nie wjezdza do Angoli, wiec jest sie przez chwile na ziemi niczyjej. No coz brak widokow, wiec juz bez wielkich postojow jedziemy dalej, tym razem droga asfaltowa C46 do Outapi. I nagle krajobraz zmienia sie calkowiecie. Niedosc, ze asfalt to jeszcze ciagle jakas woda, palmy, ruch na drodze i murowane domki i cale mnostwo barow przy drodze. I tak bez konca. To teraz wiemy, gdzie sie bynajmniej 1,5 z 2 milionow Namibijczykow podzialo. A Outapi to rownie wspolczesne miasteczko. Naszym celem jest Baobab Heritage Site, ktore jest wogole nie oznaczone i nazwa obiecuje wiecej niz zastajemy. Bo co widzimy to jeden baobab wydrazony w srodku otoczony betonem z zasiekami jako camping w jakiejs bardzo podrzednej dzielnicy. Hm. Chyba tu jednak nie bedziemy nocowac. Droga dobra, wiec decydujemy sie jechac dalej. W ten sam sposob przejezdzamy przez Oshakati juz po ciemku, gdzie pelen ruch. Nie znajdujemy campingu, wiec uczestniczymy dalej w ruchu drogowym. Przewodnik obiecuje camping Nakambale w Ondangwe. Fakatycznie kilka kilometrow za Ondangwe znajdujemy znak zjazdu na jakis camping za 5km. Przed nami absolutna ciemnosc i czasami podmiejska blacha falista. W koncu odwazamy sie zapytac w jednym barow i panstwo potwierdzaja nam, ze jeszcze kawalek za kosciolem. Dojezdzamy i zastajemy zamknieta brame i straznika z karabinem. Poza tym nikogo z obslugi. No ladnie. Ale okazuje sie, ze jest tam cala grupa bialych z RPA, wiec decydujemy sie zostac, bo wedlug przewodnika nastepny campingi sa dopiero kolo Etoshy, a juz jest zbyt pozno, zeby tam jechac po ciemku. Zostajemy wiec i nocujemy.